Zawodnicy Realu Madryt wychodząc na Anoeta znali wyniki meczów swoich rywali i wiedzieli, że strata punktów bedzie oznaczała koniec marzeń o wygraniu ligi hiszpańskiej. Atlético wymęczyło jednobramkowe zwycięstwo, a Barcelona wygrała z outsiderem dzięki dwóm rzutom karnym i bramce samobójczej. Mimo tej wiedzy w pierwszej połowie można było odnieść wrażenie, że Real nie dojechał na to spotkanie. Wszyscy zawodnicy grali tak źle, że nawet szkoda o tym pisać. W piłkę grali tylko Baskowie, którzy byli szybcy i dokładni, a ich pressing powodował, że madrytczycy wybijali piłki na oślep i nieraz nie potrafili opuścić własnej połowy. Zawodnikom Ancelottiego brakowało zaangażowania, ruszali się jak muchy w smole nie potrafiąc wyprowadzić ani jednej dobrej akcji. Był to mecz walki w środku pola, ale tu dominowali lepsi technicznie gospodarze. Z taką grą, jaką prowadzili Blancos, nie ma co myśleć o wygrywaniu tytułów. Brak Cristiano Ronaldo nie jest żadnym usprawiedliwieniem. przeciwnie – powinien zmotywować pozostałych do lepszej walki. Tymczasem Luka Modrić był jedynym, który potrafił zrobić coś konstruktywnego, jednak osamotniony też nie miał szans przebić się przez dobrze ustawioną obronę gospodarzy. Benzema nie istniał, nie szukał piłki ani pozycji na boisku, Bale podobnie, Isco gubił się w dryblingach, a Illarra jak zwykle grał wyłącznie do tyłu. Ta mizeria trwała do 44 minuty, kiedy niespodziewanie odnalazł się Beznema – po dryblingu w polu karnym oddał kąśliwy strzał (pierwsze groźne uderzenie na bramkę rywala!), który Carlos Bravo odbił prosto pod nogi Illarramendiego. Były zawodnik Sociedad uderzył celnie i wyprowadził Królewskich na prowadzenie. Niezasłużone, ale jednak. Paradoksalnie gola strzelił jeden z najsłabszych zawodników na boisku, jednak duże brawa, że znalazł się tam gdzie trzeba i wykorzystał okazję. Nie zmienia to faktu, że w ofensywie było to najgorsze 45 minut Realu w 2014 roku, znacznie gorsze od tych w przegranym meczu z Sevillą. Dodam tylko, że kilkakrotnie Diego López wyłapywał dośrodkowania i nie miał komu zagrać, by uruchomić szybką kontrę. Wszyscy uciekali, byle tylko nie dostać piłki i nie wziąć odpowiedzialności za jej rozgrywanie. Tak się nie gra. Bramkarzowi pozostawały długie wybicia, które padały łupem rządzących w strefie środkowej gospodarzy.
W przerwie szatnię Królewskich odwiedził chyba Harry Potter, bo gra drużyny zmieniła się jak za dotknięciem magicznej różdżki. W drugiej połowie Real zaczął grać na miarę mistrzowskich aspiracji i nie zostawił żadnych wątpliwości, kto jest lepszy. Zaczęło się od mocnego uderzenia – w 48 minucie po dośrodkowaniu Alonso Ramos strzelił głową w poprzeczkę. Madrytczycy kontrolowali grę i stwarzali kolejne sytuacje. Bardzo dobrze grał Benzema, a jego mocny strzał z 64 minuty wylądował na poprzeczce. Chwilę później doszło do kuriozalnej sytuacji – bramkarz gospodarzy wybił piłkę wprost pod nogi Bale’a, a Walijczyk mocnym uderzeniem z 30 metrów strzelił swoją 13 bramkę w tym sezonie. Gratulacje dla strzelca, ale także wielkie brawa dla Carlosa Bravo za asystę. Królewscy uspokoili grę ale nie forsowali tempa – za 3 dni kolejny ważny mecz w Dortmundzie i trzeba oszczędzać siły. Gospodarze i tak byli bezradni nie potrafiąc stworzyć żadnego zagrożenia pod bramką Lópeza. Role się zupełnie odwróciły. W 85 minucie popisową akcję rozegrali… obrońcy. Po rzucie rożnym Ramos zagrał głową do Pepe, a ten strzelił gola nr 3. To nie koniec emocji. W 88 minucie wzorcową kontrę rozegrali rezerwowi. Powracający do zdrowia Di María podał idealnie do Moraty, Hiszpan popędził na bramkę i dopełnił formalności ustalając wynik spotkania. Kto by w to uwierzył po pierwszej połowie? Dlatego kochamy futbol, że potrafi być tak nieprzewidywalny. Żaden mecz z tego sezonu tak idealnie nie ilustrował stwierdzenia, że Real Madryt to prawdziwy Dr. Jekyll i Mr. Hyde. Królewscy nadal pozostają w walce o Ligę. Teraz pora na podbicie Dortmundu i przyklepanie awansu do najlepszej czwórki Ligi Mistrzów.
W przerwie szatnię Królewskich odwiedził chyba Harry Potter, bo gra drużyny zmieniła się jak za dotknięciem magicznej różdżki. W drugiej połowie Real zaczął grać na miarę mistrzowskich aspiracji i nie zostawił żadnych wątpliwości, kto jest lepszy. Zaczęło się od mocnego uderzenia – w 48 minucie po dośrodkowaniu Alonso Ramos strzelił głową w poprzeczkę. Madrytczycy kontrolowali grę i stwarzali kolejne sytuacje. Bardzo dobrze grał Benzema, a jego mocny strzał z 64 minuty wylądował na poprzeczce. Chwilę później doszło do kuriozalnej sytuacji – bramkarz gospodarzy wybił piłkę wprost pod nogi Bale’a, a Walijczyk mocnym uderzeniem z 30 metrów strzelił swoją 13 bramkę w tym sezonie. Gratulacje dla strzelca, ale także wielkie brawa dla Carlosa Bravo za asystę. Królewscy uspokoili grę ale nie forsowali tempa – za 3 dni kolejny ważny mecz w Dortmundzie i trzeba oszczędzać siły. Gospodarze i tak byli bezradni nie potrafiąc stworzyć żadnego zagrożenia pod bramką Lópeza. Role się zupełnie odwróciły. W 85 minucie popisową akcję rozegrali… obrońcy. Po rzucie rożnym Ramos zagrał głową do Pepe, a ten strzelił gola nr 3. To nie koniec emocji. W 88 minucie wzorcową kontrę rozegrali rezerwowi. Powracający do zdrowia Di María podał idealnie do Moraty, Hiszpan popędził na bramkę i dopełnił formalności ustalając wynik spotkania. Kto by w to uwierzył po pierwszej połowie? Dlatego kochamy futbol, że potrafi być tak nieprzewidywalny. Żaden mecz z tego sezonu tak idealnie nie ilustrował stwierdzenia, że Real Madryt to prawdziwy Dr. Jekyll i Mr. Hyde. Królewscy nadal pozostają w walce o Ligę. Teraz pora na podbicie Dortmundu i przyklepanie awansu do najlepszej czwórki Ligi Mistrzów.