Ćwierćfinałowe pojedynki w Lidze Mistrzów z Borussią Dortmund to znakomita okazja do rewanżu za upokorzenie sprzed roku, kiedy to Niemcy w półfinale wyeliminowali ekipę Mourinho. W pierwszym meczu rozegranym na Santiago Bernabéu Królewscy spisali się znakomicie i wygrali pewnie 3-0, co stanowi pokaźną zaliczkę na czwarty z rzędu awans do półfinału rozgrywek. Gra Realu była taka jak w większości meczów pod wodzą Ancelottiego – szybkie i intensywne akcje przeplatały się z długimi chwilami gry pasywnej i wolnej. To nie jest ładne dla oka, ale zapewnia spokój i tak ulubioną przez Włocha równowagę. Trzeba się pogodzić z tym, że na tę chwilę Real może nie gra pięknie, ale jest zabójczo skuteczny. Nawet grając na pół gwizdka strzela tyle bramek co Barcelona, która przez swoją tiki-takę może i stwarza wrażenie panowania nad meczem, ale często niewiele z tego wynika, co było widać w zremisowanym wczoraj spotkaniu z Atlético Madryt. Na Bernabéu może nie było aż tyle emocji, jednak zadanie wykonano perfekcyjnie. Dlatego nie będę narzekał na zbyt częste oddawanie za darmo piłki rywalowi czy liczne niedokładności w akcjach zaczepnych, i skupię się na pozytywach, bo tych było znacznie więcej.
Mecz rozpoczął się od huraganowych ataków madrytczyków i już w 3 minucie po podaniu Carvajala bardzo aktywny dziś Gareth Bale uzyskał prowadzenie i dał spokój gospodarzom. Kilka minut później świeny strzał Cristiano Ronaldo z rzutu wolnego obronił dobrze dysponowany Weidenfeller i przez następny kwadrans działo się niewiele. Królewscy kontrolowali wydarzenia, lecz grali powoli i zbierali siły na kolejny atak. Ten nastąpił w 27 minucie, kiedy przytomnością wykazał się Isco i technicznym strzałem podwyższył na 2-0. Młody Hiszpan znakomicie dziś zastąpił chorego Di Marię. 3 minuty później Bale uderzył z rzutu wolnego w okienko bramki, ale znów wybronił niemiecki golkiper. Potem można było iść na kawę bo znów wiało nudą, a Borussia do przerwy ani razu poważnie nie zagroziła bramce Casillasa.
W drugiej połowie goście zaczęli atakować w swoim stylu i oglądaliśmy bardziej wyrównane zawody. Najpierw świetną okazję dla Realu miał Benzema, potem z drugiej strony nie popisał się Mychitarian, a w 57 minucie złe podanie Piszczka przejął Modrić, prawdziwy reżyser środka pola, i podał do Ronaldo, który strzelił na 3-0 uświetniając swój jubileusz. Było to spotkanie nr 100 Portugalczyka i gol nr 14 w tej edycji Ligi Mistrzów. Tym samym Cristiano wyrównał rekord należący do Altafiniego, Van Nistelrooya i Messiego, którzy też w jednej edycji rozgrywek trafiali po 14 razy. Był to zarazem gol nr 49 strzelony przez Cristiano dla Realu w Champions League, dokładnie tyle samo zdobył pół wieku temu wielki Di Stéfano. Od tego momentu było wiadomo, że mecz jest wygrany. Trzeba było tylko pilnować czystego konta z tyłu. W 58 minucie najlepszą okazję dla dortmundczyków miał ponownie Mychitarian, ale rewelacyjną interwencją popisał się Pepe, najlepszy zawodnik w obronie Los Blancos. Mecz nieco stracił tempo i poza okazjami Benzemy i Bale’a niewiele się działo do samego końca. Zwłaszcza gdy świetnego Isco zastąpił bezproduktywny z przodu Illarramendi, a Benzemę zagubiony w dryblingach Morata.
Poza słabymi zmiennikami wszyscy zawodnicy zagrali poprawnie i zasłużyli na brawa. Łatwo jest mówić, że to już nie ta sama Borussia, bo zabrakło Lewandowskiego, a kilku graczy leczy kontuzje, jednak to nadal druga siła Bundesligi, a wpojona przez Jürgena Kloppa filozofia gry pozostała niezmieniona. Nie należy umniejszać sukcesu drużyny Ancelottiego, bo do ćwierćfinałów awansowali sami zwycięzcy grup, a klub z Dortmundu wygrał grupę śmierci. Dzisiaj jednak Niemcy byli bezradni nie dlatego, że grali osłabieni, lecz głównie dlatego, że madrytczycy postawili trudne warunki i od pierwszej minuty kontrolowali mecz. Nawet jeśli tempo nie powalało – taka gra wystarczyła, a siły trzeba oszczędzać na sobotnią wyprawę do San Sebastian. Strata punktów na Anoeta zamknęłaby możliwość wygrania Primera División. Póki co Królewscy z 8 zwycięstwami i 1 remisem pozostają najlepszą drużyną tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, jednak do podniesienia pucharu droga daleka. Trzeba dopełnić formalności w Dortmundzie i potem wspiąć się na wyżyny w półfinale, gdzie będą sami rywale z najwyższej półki.
Mecz rozpoczął się od huraganowych ataków madrytczyków i już w 3 minucie po podaniu Carvajala bardzo aktywny dziś Gareth Bale uzyskał prowadzenie i dał spokój gospodarzom. Kilka minut później świeny strzał Cristiano Ronaldo z rzutu wolnego obronił dobrze dysponowany Weidenfeller i przez następny kwadrans działo się niewiele. Królewscy kontrolowali wydarzenia, lecz grali powoli i zbierali siły na kolejny atak. Ten nastąpił w 27 minucie, kiedy przytomnością wykazał się Isco i technicznym strzałem podwyższył na 2-0. Młody Hiszpan znakomicie dziś zastąpił chorego Di Marię. 3 minuty później Bale uderzył z rzutu wolnego w okienko bramki, ale znów wybronił niemiecki golkiper. Potem można było iść na kawę bo znów wiało nudą, a Borussia do przerwy ani razu poważnie nie zagroziła bramce Casillasa.
W drugiej połowie goście zaczęli atakować w swoim stylu i oglądaliśmy bardziej wyrównane zawody. Najpierw świetną okazję dla Realu miał Benzema, potem z drugiej strony nie popisał się Mychitarian, a w 57 minucie złe podanie Piszczka przejął Modrić, prawdziwy reżyser środka pola, i podał do Ronaldo, który strzelił na 3-0 uświetniając swój jubileusz. Było to spotkanie nr 100 Portugalczyka i gol nr 14 w tej edycji Ligi Mistrzów. Tym samym Cristiano wyrównał rekord należący do Altafiniego, Van Nistelrooya i Messiego, którzy też w jednej edycji rozgrywek trafiali po 14 razy. Był to zarazem gol nr 49 strzelony przez Cristiano dla Realu w Champions League, dokładnie tyle samo zdobył pół wieku temu wielki Di Stéfano. Od tego momentu było wiadomo, że mecz jest wygrany. Trzeba było tylko pilnować czystego konta z tyłu. W 58 minucie najlepszą okazję dla dortmundczyków miał ponownie Mychitarian, ale rewelacyjną interwencją popisał się Pepe, najlepszy zawodnik w obronie Los Blancos. Mecz nieco stracił tempo i poza okazjami Benzemy i Bale’a niewiele się działo do samego końca. Zwłaszcza gdy świetnego Isco zastąpił bezproduktywny z przodu Illarramendi, a Benzemę zagubiony w dryblingach Morata.
Poza słabymi zmiennikami wszyscy zawodnicy zagrali poprawnie i zasłużyli na brawa. Łatwo jest mówić, że to już nie ta sama Borussia, bo zabrakło Lewandowskiego, a kilku graczy leczy kontuzje, jednak to nadal druga siła Bundesligi, a wpojona przez Jürgena Kloppa filozofia gry pozostała niezmieniona. Nie należy umniejszać sukcesu drużyny Ancelottiego, bo do ćwierćfinałów awansowali sami zwycięzcy grup, a klub z Dortmundu wygrał grupę śmierci. Dzisiaj jednak Niemcy byli bezradni nie dlatego, że grali osłabieni, lecz głównie dlatego, że madrytczycy postawili trudne warunki i od pierwszej minuty kontrolowali mecz. Nawet jeśli tempo nie powalało – taka gra wystarczyła, a siły trzeba oszczędzać na sobotnią wyprawę do San Sebastian. Strata punktów na Anoeta zamknęłaby możliwość wygrania Primera División. Póki co Królewscy z 8 zwycięstwami i 1 remisem pozostają najlepszą drużyną tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, jednak do podniesienia pucharu droga daleka. Trzeba dopełnić formalności w Dortmundzie i potem wspiąć się na wyżyny w półfinale, gdzie będą sami rywale z najwyższej półki.