Po kompromitacji w Sewilli dzisiaj Real musiał przekonująco wygrać spotkanie z Rayo Vallecano, żeby nie tylko pozostać w walce o Ligę (bowiem obydwaj rywale zdobyli po 3 punkty), ale przede wszystkim podbudować psychikę przed starciem w Lidze Mistrzów. Spodziewałem się huraganowych ataków od pierwszej minuty i próby pokazania kibicom ambicji i woli walki. Nic takiego nie nastąpiło. W strugach silnego deszczu na Bernabéu oglądaliśmy spokojny, typowy mecz Królewskich, którzy przeważali, jednak przez długi czas niewiele z tego wynikało. Pozwalali rywalowi rozgrywać piłkę nastawiając się na kontrataki, z których jednak większość nie wychodziła z powodu indywidualnych błędów zawodników. A to podanie za krótkie, a to zbyt czytelne i przejmowane przez rywala, a to bezsensowne wybicia Lópeza niemal zawsze trafiające do rywala – więc po co to robić? Ano dlatego, że madrytczycy jak ognia boją się pojedynków jeden na jeden, więc lepiej wybijać na oślep. Tylko że o takie piłki należy walczyć z przodu.
Pierwsza połowa przebiegała w sennym tempie z krótkimi momentami zrywu gospodarzy. W 15 minucie to przyniosło bramkę – po dobrej akcji Bale’a Crstiano Ronaldo imponująco rozegrał piłkę w polu karnym i dał drużynie prowadzenie. Potem były kolejne okazje – najpierw stuprocentową zmarnował Benzema, który nie potrafił uderzyć w idealnej pozycji po świetnym podaniu Bale’a, w 37 minucie nie popisał się sam Walijczyk, który pomknął na bramkę Martíneza i w momencie strzału stracił równowagę, potem jeszcze złe rozegranie Karima pozbawiło Real szansy na świetną kontrę, i to tyle do przerwy. Działo się niewiele, goście grali nieźle, ale pod bramką się gubili, z kolei madrytczycy kontrolowali zawody lecz zagrywali mało dokładnie. Rozczarował zwłaszcza Di María, który wprawdzie dużo biegał, lecz jego podania były niedbałe, a dośrodkowania zbyt mocne.
Druga połowa to już prawdziwy popis gospodarzy. Zaczęło się świetnie – w 55 minucie Bale zagrał do Cristiano, ten znakomicie odegrał do Carvajala i obrońca dopełnił formalności strzelając na 2-0. Ta bramka ustawiła mecz. Królewscy mogli grać to, co lubią, czyli przyjmować rywala na własnej połowie i wyprowadzać kontrataki. Nie zawsze to wychodziło, bo nadal w grze zespołu jest sporo niedokładności i niedobrych decyzji, jednak było na co popatrzeć. W 68 minucie po jednej z takich akcji Di María idealnie wystawił piłkę Bale’owi i temu nie wypadało nie strzelić. Za to 2 minuty później Walijczyk przeprowadził akcję meczu. Wykonał rajd przez całe boisko i strzelił swojego 2 gola, zamykając usta wszystkim krytykantom niewierzącym w jego talent i kwestionującym formę. Nie wszystko mu wychodziło, ale dzisiaj miał wystarczająco dużo udanych zagrań, by wybaczyć te zespute. Dwoma bramkami i asystą odpowiedział na koszmarny występ sprzed 3 dni. Z kolei w 76 minucie nie popisał się Ronaldo i przez swój egoizm zmarnował stuprocentową okazję na podwyższenie wyniku. Nastąpiło to 2 minuty później, gdy na efektowny strzał zdecydował się Morata. Zagrał krótko, ale spisał się lepiej od niewidocznego Benzemy trafiając w okienko i zdobywając najładniejszą bramkę meczu. Ostatnie 10 minut goście grali w osłabieniu, co oznacza, że dalsze gole nie padły. Real nie umie wykorzystywać przewagi – gra wtedy zbyt swobodnie, zbyt nonszalancko i nic mu nie wychodzi. Były jeszcze co najmniej 3 okazje na kolejne trafienia, jednak wynik się nie zmienił. Lepsza skuteczność to elelement, nad którym na pewno trzeba popracować, ale 5-0 cieszy, bo pozwoli miło zamknąć ten koszmarny tydzień. W tabeli status quo, ale gramy dalej. Za tydzień trudny wyjazd do San Sebastian, a w środę mecz z Borussią Dortmund i okazja do rewanżu za upokorzenie sprzed roku.
Pierwsza połowa przebiegała w sennym tempie z krótkimi momentami zrywu gospodarzy. W 15 minucie to przyniosło bramkę – po dobrej akcji Bale’a Crstiano Ronaldo imponująco rozegrał piłkę w polu karnym i dał drużynie prowadzenie. Potem były kolejne okazje – najpierw stuprocentową zmarnował Benzema, który nie potrafił uderzyć w idealnej pozycji po świetnym podaniu Bale’a, w 37 minucie nie popisał się sam Walijczyk, który pomknął na bramkę Martíneza i w momencie strzału stracił równowagę, potem jeszcze złe rozegranie Karima pozbawiło Real szansy na świetną kontrę, i to tyle do przerwy. Działo się niewiele, goście grali nieźle, ale pod bramką się gubili, z kolei madrytczycy kontrolowali zawody lecz zagrywali mało dokładnie. Rozczarował zwłaszcza Di María, który wprawdzie dużo biegał, lecz jego podania były niedbałe, a dośrodkowania zbyt mocne.
Druga połowa to już prawdziwy popis gospodarzy. Zaczęło się świetnie – w 55 minucie Bale zagrał do Cristiano, ten znakomicie odegrał do Carvajala i obrońca dopełnił formalności strzelając na 2-0. Ta bramka ustawiła mecz. Królewscy mogli grać to, co lubią, czyli przyjmować rywala na własnej połowie i wyprowadzać kontrataki. Nie zawsze to wychodziło, bo nadal w grze zespołu jest sporo niedokładności i niedobrych decyzji, jednak było na co popatrzeć. W 68 minucie po jednej z takich akcji Di María idealnie wystawił piłkę Bale’owi i temu nie wypadało nie strzelić. Za to 2 minuty później Walijczyk przeprowadził akcję meczu. Wykonał rajd przez całe boisko i strzelił swojego 2 gola, zamykając usta wszystkim krytykantom niewierzącym w jego talent i kwestionującym formę. Nie wszystko mu wychodziło, ale dzisiaj miał wystarczająco dużo udanych zagrań, by wybaczyć te zespute. Dwoma bramkami i asystą odpowiedział na koszmarny występ sprzed 3 dni. Z kolei w 76 minucie nie popisał się Ronaldo i przez swój egoizm zmarnował stuprocentową okazję na podwyższenie wyniku. Nastąpiło to 2 minuty później, gdy na efektowny strzał zdecydował się Morata. Zagrał krótko, ale spisał się lepiej od niewidocznego Benzemy trafiając w okienko i zdobywając najładniejszą bramkę meczu. Ostatnie 10 minut goście grali w osłabieniu, co oznacza, że dalsze gole nie padły. Real nie umie wykorzystywać przewagi – gra wtedy zbyt swobodnie, zbyt nonszalancko i nic mu nie wychodzi. Były jeszcze co najmniej 3 okazje na kolejne trafienia, jednak wynik się nie zmienił. Lepsza skuteczność to elelement, nad którym na pewno trzeba popracować, ale 5-0 cieszy, bo pozwoli miło zamknąć ten koszmarny tydzień. W tabeli status quo, ale gramy dalej. Za tydzień trudny wyjazd do San Sebastian, a w środę mecz z Borussią Dortmund i okazja do rewanżu za upokorzenie sprzed roku.