
Bohaterem meczu mógł zostać Isco, który w 51 minucie dostał idealne podanie od Di Maríi i nie trafił do bramki w stuprocentowej sytuacji. Argentyńczyk wyprowadził fantastyczna kontrę, minął kilku rywali i wyłożył piłkę jak na patelni. Wypadało tylko dopełnić formalności. Jak to trafnie ujął komentujący spotkanie – Di María sam przygotował smaczną potrawę, a Isco zbił talerz. Czyżby nie chciał skrzywdzić swojej byłej drużyny? Szkoda, bo młody Hiszpan grywa rzadko, dzisiaj dostał szansę i jej nie wykorzystał. Nie chodzi tylko o tę akcję, bo pudła zdarzają się najlepszym, jednak piłkarz będący objawieniem początku sezonu przez całe spotkanie był zagubiony i mało widoczny. Zmienił go Jesé, ale grał równie słabo, jeśli nie jeszcze gorzej.
Ligę wygrywa się zwycieżając w takich meczach – kiedy nie idzie, gra się nie układa. Dlatego wymęczone 3 punkty cieszą, lecz to nie może przesłonić obrazu spotkania. Żal patrzeć, gdy słaba przecież Málaga spycha Real do obrony, a ten popełnia masę niewymuszonych błędów, pozwala przeciwnikowi dominować w środku pola i nie potrafi wyprowadzić składnych akcji (ta Di Maríi była wyjątkiem). Nawet jeśli nie każdy mecz można wygrywać po 3 lub 4-0, gra na La Rosaleda była niegodna Królewskich. To był prawdziwy Mr. Hyde i trudno uwierzyć, że to tylko zasłona dymna. Tak męczący się Real dostałby tęgie baty z będącą w dobrej formie Barceloną. Na szczęście Królewscy potafią się dostosować do przeciwnika i za tydzień powinniśmy zobaczyć zupełnie inną drużynę i zupełnie inną grę. Pojawi się Doktor Jekyll. Niedzielnej potyczki na Bernabéu przegrać nie wolno. O spotkaniu z Málagą trzeba jak najszybciej zapomnieć, bo nie było w nim niczego godnego zapamiętania.
Udostępnij