TRANSATLANTIC
Kaleidoscope
2014
Nie lubię komentować takich płyt jak nowy krążek supergrupy Transatlantic złożonej z byłych członków Flower Kings, Marillion, Spock’s Beard i Dream Theater. Pozornie wszystko jest jak trzeba – świetni muzycy, wirtuozerskie popisy, pozwalające poszaleć rozbudowane kompozycje, ale… No właśnie, zawsze jest jakieś „ale”. Bo przecież nie chodzi o samo perfekcyjne granie, lecz żeby te wszystkie dźwięki układały się w atrakcyjną całość. Tym bardziej, gdy kompozycje trwają 25 albo nawet ponad 30 minut…
Transatlantic to zespół, na którego płyty się czeka. Zadebiutował w 2000 roku, by po wydaniu świetnego Bridge Across Forever rok później zamilknąć na 8 lat. Projekt przetrwał, a wydany w 2009 roku album The Whirlwind kontynuował obraną wcześniej stylistykę. Odczekaliśmy kolejne 5 lat i znowu możemy się cieszyć nową muzyką zespołu. Tylko czy ona jest nowa? Przecież to te same stare patenty, klasyczny rock progresywny przywodzący na myśl dawne dokonania Yes czy King Crimson. Czy to może dziwić, jeśli znamy biografie muzyków tworzących projekt? Jestem daleki od czynienia muzykom zarzutu, bo przecież mało kto kultywuje dziś te tradycje. Stwierdzam jedynie, że biorąc do ręki nowy krążek Transatlantic dobrze wiemy, co będzie w środku.
Mamy więc 75-minutowy album, na którym jest zaledwie 5 utworów. Te najdłuższe spinają klamrą wydawnictwo i właściwie od nich zależy jego ocena. Pozostałe 3 nagrania to dość przeciętne miniaturki, z których urzeka jedynie klimatyczna ballada Beyond The Sun. 25-mniutowy opener Into The Blue i zamykająca płytę 32-minutowa kompozycja tytułowa to dwie imponujące suity rockowe. Każda inna, każda na swój sposób atrakcyjna (momentami) i nieco męcząca (też momentami). Których momentów jest więcej – to już sprawa mocno dyskusyjna i bardzo indywidualna. Ja wolę tę pierwszą suitę, wydaje się bardziej zwarta, oparta na hardrockowym riffie, w środkowej części zdecydowanie „karmazynowa”, urozmaicona i w sumie nawet w tych słabszych chwilach mniej nużąca niż Kaleidoscope, w którym trudno znaleźć pełne uzasadnienie dla półgodzinnych popisów. Mimo wszystko słucha się tego naprawdę dobrze.
Jeśli komuś to nie wystarczy, na deser zespół przygotował drugi krążek z poprawnie odegranymi (choć bez specjalnych fajerwerków) klasykami rocka z repertuaru Eltona Johna, Yes, ELO, Procol Harum, Focus, Small Faces, King Crimson i Moody Blues. To miły prezent dla fanów, podobnie jak atrakcyjna szata graficzna licznych wydań Kaleidoscope (2CD, 3LP+2CD, 2CD+DVD, 2CD+DVD+DVD Audio Mediabook – zwłaszcza ta ostatnia prezentuje się niezwykle efektownie). Jest w czym wybierać, mamy do dyspozycji prawdziwy kalejdoskop doznań. Dla fanów starych artrockowych brzmień pozycja obowiązkowa, jak zresztą każdy album Transatlantic.
Transatlantic to zespół, na którego płyty się czeka. Zadebiutował w 2000 roku, by po wydaniu świetnego Bridge Across Forever rok później zamilknąć na 8 lat. Projekt przetrwał, a wydany w 2009 roku album The Whirlwind kontynuował obraną wcześniej stylistykę. Odczekaliśmy kolejne 5 lat i znowu możemy się cieszyć nową muzyką zespołu. Tylko czy ona jest nowa? Przecież to te same stare patenty, klasyczny rock progresywny przywodzący na myśl dawne dokonania Yes czy King Crimson. Czy to może dziwić, jeśli znamy biografie muzyków tworzących projekt? Jestem daleki od czynienia muzykom zarzutu, bo przecież mało kto kultywuje dziś te tradycje. Stwierdzam jedynie, że biorąc do ręki nowy krążek Transatlantic dobrze wiemy, co będzie w środku.
Mamy więc 75-minutowy album, na którym jest zaledwie 5 utworów. Te najdłuższe spinają klamrą wydawnictwo i właściwie od nich zależy jego ocena. Pozostałe 3 nagrania to dość przeciętne miniaturki, z których urzeka jedynie klimatyczna ballada Beyond The Sun. 25-mniutowy opener Into The Blue i zamykająca płytę 32-minutowa kompozycja tytułowa to dwie imponujące suity rockowe. Każda inna, każda na swój sposób atrakcyjna (momentami) i nieco męcząca (też momentami). Których momentów jest więcej – to już sprawa mocno dyskusyjna i bardzo indywidualna. Ja wolę tę pierwszą suitę, wydaje się bardziej zwarta, oparta na hardrockowym riffie, w środkowej części zdecydowanie „karmazynowa”, urozmaicona i w sumie nawet w tych słabszych chwilach mniej nużąca niż Kaleidoscope, w którym trudno znaleźć pełne uzasadnienie dla półgodzinnych popisów. Mimo wszystko słucha się tego naprawdę dobrze.
Jeśli komuś to nie wystarczy, na deser zespół przygotował drugi krążek z poprawnie odegranymi (choć bez specjalnych fajerwerków) klasykami rocka z repertuaru Eltona Johna, Yes, ELO, Procol Harum, Focus, Small Faces, King Crimson i Moody Blues. To miły prezent dla fanów, podobnie jak atrakcyjna szata graficzna licznych wydań Kaleidoscope (2CD, 3LP+2CD, 2CD+DVD, 2CD+DVD+DVD Audio Mediabook – zwłaszcza ta ostatnia prezentuje się niezwykle efektownie). Jest w czym wybierać, mamy do dyspozycji prawdziwy kalejdoskop doznań. Dla fanów starych artrockowych brzmień pozycja obowiązkowa, jak zresztą każdy album Transatlantic.