
Po zmianie stron Królewscy zaczęli wreszcie grać w piłkę i stwarzać sytuacje bramkowe. Pierwszą zmarnował Carvajal, w drugiej sędzia nie odgwizdał ewidentnego faulu na Benzemie, ale w 64 minucie już nie było żadnych wątpliwości. Madrytczycy wreszcie zagrali z pierwszej piłki, a świetne podanie słabego i mało widocznego wcześniej Di Maríi fantastycznie wykończył Jesé Rodruguez, złote dziecko Madrytu. Ostatnio strzela na zawołanie, co mecz to bramka, a ta na 3-1 była wyjątkowej urody. Przyspieszenie a la Cristiano, wykończenie w stylu Raúla, do którego urodzony na Wyspach Kanaryjskich młody Hiszpan jest często porównywany. Gdy wydawało się, że mecz jest pod pełną kontrolą, precyzyjnym uderzeniem z rzutu wolnego popisał się Giovani dos Santos i zrobiło się tylko 3-2. Jednak Real grał do końca. Ta drużyna może nie porywa widzów przez pełne 90 minut, ale z niczego potrafi nagle wyczarować akcję, po której ręce same składają się do oklasków. Tak było przy bramce na 3-1, podobnie stało się w 76 minucie, kiedy to na bramkę popędził Jesé, podał do Karima, a Francuz ustalił wynik meczu na 4-2. Benzema z jednej strony nie zachwyca, lecz z drugiej strzela ostatnio dość regularnie, a to główne zadanie napastnika. Dzisiaj był bardzo skuteczny, a w barwach Realu zdobył swoją bramkę nr 104 wyrównując wynik idola z dzieciństwa, Brazylijczyka Ronaldo.
Villarreal nie był w stanie już nic zdziałać. Królewscy kontrolowali mecz nie dopuszczając do żadnego zagrożenia pod własną bramką. Mimo wszystko goście zaprezentowali się całkiem nieźle, szybko wymieniając piłkę i grając miły dla oka futbol. To jednak nie wystarczyło na Real Madryt, który może nie grał wielkiego spotkania, ale miewał wielkie momenty i te okazały się decydujące. Trzeba pochwalić ofensywnych zawodników, którzy pod nieobecność CR7 popisali się dobrą skutecznością. Nie forsowali tempa, ale pamiętajmy, że już za 3 dni mecz na Vicente Calderón o wejście do finału Puchartu Króla.
Udostępnij