W ostatnim tegorocznym występie Królewskich nie obyło się bez nerwów i mocnych wrażeń. Nic dziwnego – wszak Real grał na boisku rywala, a w tym sezonie niemal wszystkie wyjazdy drużyny to prawdziwe horrory. Tym bardziej na Mestalla, gdzie przecież nie wygrywa się łatwo. Przeczą temu ostatnie sezony, gdy Real wygrywał albo 3-2 (w latach parzystych: 2009/2010, 2011/2012), albo znacznie wyżej (6-3 w 2010/2011 i 5-0 w 2012/2013). Tradycji stało się zadość – rok parzysty (sezon kończący się w 2014), więc Real wygrał 3-2, jednak po występie do natychmiastowego zapomnienia. Dobrze, że ten rok się skończył i jest chwila oddechu, bo Blancos wyraźnie nie są w dobrej formie. Pucharowe męczarnie z trzecioligową X?tivą i strata punktów w Pampelunie nie były przypadkiem. Potrzebny głęboki oddech i całkowite odrodzenie po świętach…
Wychodząc na spotkanie z Valencią Real znał już inne wyniki – rywale wygrali swoje mecze i odjechali na 8 oczek. Zaimponowała zwłaszcza Barcelona, która przegrywała 0-2, by ostatecznie zdemolować rywala i wbić mu aż 5 bramek. Myśląc o mistrzostwie żadna strata punktów nie wchodzi już w rachubę. Może ta świadomość spętała nogi zawodnikom, gdyż znów grali nieprzyzwoicie słabo. Wprawdzie nie dopuszczali Valencii pod własną bramkę, ale ich akcje się nie kleiły, a gdy już pojawiało się zagrożenie, sytuacje psuł Cristiano Ronaldo, który podejmował dzisiaj niewłaściwe decyzje i zupełnie nie przypominał zawodnika, który walczy o Złotą Piłkę. Po bezbarwnych 2 kwadransach nagle akcję-marzenie przeprowadził Ángel Di María. Wymanewrował obrońców i mocnym strzałem dał Realowi prowadzenie. Chwilę później nieuwaga w obronie pozwoliła wyrównać gospodarzom, który – co już staje się przykrą normą – grali efektowniej, dokładniej i znacznie szybciej od madrytczyków. Ale i tak to Real strzelił 2 bramkę. Di María, który po 1 golu wyraźnie się zdekoncentrował i odnotował kilka głupich strat, dośrodkował z rzutu wolnego idealnie na głowę Cristiano i ten strzelił swoją 18 bramkę w lidze. W momencie podania był na spalonym i gol nie powinien być uznany.
W przerwie meczu liczyłem na męską rozmowę w szatni i znakomitą drugą odsłonę w wykonaniu Królewskich. Niestety, było jeszcze gorzej. To Valencia dominowała, a Real tylko patrzył, co z tego wyniknie. Wyniknęło wyrównanie, gdy najsłabszy w Realu Sergio Ramos (znowu!) nie upilnował Mathieu i pozwolił mu oddać celny strzał głową. Nie będę się pastwił nad Ramosem, bo on sam przyznaje, że krytyka nie robi na nim wrażenia. Niestety, to widać na boisku. Kopanina trwała dalej, ale kwadrans przed końcem na boisku zameldował się Jesé i wniósł nieco ożywienia do akcji Blancos. Wychowanek Królewskich w 82 minucie zdobył zwycięskiego gola (po świetnym zagraniu najlepszego na boisku Modricia i błędzie bramkarza Valencii). Starając się po raz trzeci wyrównać gospodarze zepchnęli Real do głębokiej defensywy i omal nie stracili kolejnej bramki po świetnej kontrze, którą wzorcowo zepsuł egosityczny Cristiano. Mając po bokach 2 dobrze ustawionych partnerów postanowił sam strzelać i nie trafił w bramkę. Zapomniał, że o wielkości zawodnika świadczy nie tylko ilość zdobytych goli lecz także umiejętność współpracy z innymi na boisku. Mimo to Real wyjeżdżał z Mestalla zadowolony. O stylu nikt nie będzie pamiętał, a 3 punkty są dopisane na koncie. Strata nadal wynosi 5 i walka o mistrzostwo wciąż trwa.
Gra Królewskich nie porywa (delikatnie mówiąc) ale wyniki są nadspodziewanie dobre. Problem w tym, że rywale nie zwalniają tempa, a Królewscy na wyjazdach męczą się niemiłosiernie i są bardzo dalecy od prezentowania obiecanego „spektakularnego” futbolu. Przed Ancelottim w 2014 roku duuuużo pracy….
Wychodząc na spotkanie z Valencią Real znał już inne wyniki – rywale wygrali swoje mecze i odjechali na 8 oczek. Zaimponowała zwłaszcza Barcelona, która przegrywała 0-2, by ostatecznie zdemolować rywala i wbić mu aż 5 bramek. Myśląc o mistrzostwie żadna strata punktów nie wchodzi już w rachubę. Może ta świadomość spętała nogi zawodnikom, gdyż znów grali nieprzyzwoicie słabo. Wprawdzie nie dopuszczali Valencii pod własną bramkę, ale ich akcje się nie kleiły, a gdy już pojawiało się zagrożenie, sytuacje psuł Cristiano Ronaldo, który podejmował dzisiaj niewłaściwe decyzje i zupełnie nie przypominał zawodnika, który walczy o Złotą Piłkę. Po bezbarwnych 2 kwadransach nagle akcję-marzenie przeprowadził Ángel Di María. Wymanewrował obrońców i mocnym strzałem dał Realowi prowadzenie. Chwilę później nieuwaga w obronie pozwoliła wyrównać gospodarzom, który – co już staje się przykrą normą – grali efektowniej, dokładniej i znacznie szybciej od madrytczyków. Ale i tak to Real strzelił 2 bramkę. Di María, który po 1 golu wyraźnie się zdekoncentrował i odnotował kilka głupich strat, dośrodkował z rzutu wolnego idealnie na głowę Cristiano i ten strzelił swoją 18 bramkę w lidze. W momencie podania był na spalonym i gol nie powinien być uznany.
W przerwie meczu liczyłem na męską rozmowę w szatni i znakomitą drugą odsłonę w wykonaniu Królewskich. Niestety, było jeszcze gorzej. To Valencia dominowała, a Real tylko patrzył, co z tego wyniknie. Wyniknęło wyrównanie, gdy najsłabszy w Realu Sergio Ramos (znowu!) nie upilnował Mathieu i pozwolił mu oddać celny strzał głową. Nie będę się pastwił nad Ramosem, bo on sam przyznaje, że krytyka nie robi na nim wrażenia. Niestety, to widać na boisku. Kopanina trwała dalej, ale kwadrans przed końcem na boisku zameldował się Jesé i wniósł nieco ożywienia do akcji Blancos. Wychowanek Królewskich w 82 minucie zdobył zwycięskiego gola (po świetnym zagraniu najlepszego na boisku Modricia i błędzie bramkarza Valencii). Starając się po raz trzeci wyrównać gospodarze zepchnęli Real do głębokiej defensywy i omal nie stracili kolejnej bramki po świetnej kontrze, którą wzorcowo zepsuł egosityczny Cristiano. Mając po bokach 2 dobrze ustawionych partnerów postanowił sam strzelać i nie trafił w bramkę. Zapomniał, że o wielkości zawodnika świadczy nie tylko ilość zdobytych goli lecz także umiejętność współpracy z innymi na boisku. Mimo to Real wyjeżdżał z Mestalla zadowolony. O stylu nikt nie będzie pamiętał, a 3 punkty są dopisane na koncie. Strata nadal wynosi 5 i walka o mistrzostwo wciąż trwa.
Gra Królewskich nie porywa (delikatnie mówiąc) ale wyniki są nadspodziewanie dobre. Problem w tym, że rywale nie zwalniają tempa, a Królewscy na wyjazdach męczą się niemiłosiernie i są bardzo dalecy od prezentowania obiecanego „spektakularnego” futbolu. Przed Ancelottim w 2014 roku duuuużo pracy….