Real Madryt na Bernabéu i Real Madryt na wyjeździe to ostatnio dwie różne drużyny. Nie inaczej było dzisiaj, gdy Królewscy pojechali do Vallecas, by zmierzyć się z Rayo Vallecano. Rewelacja poprzedniego sezonu w obecym spisuje się wyjątkowo słabo, ale jest to bardziej wynikiem indywidualnych błędów i braku szczęścia niż samej gry, która jest szybka i efektowna. Tak właśnie wygladał dzisiejszy mecz – Rayo Vallecano grało w piłkę, a Real strzelał bramki. Zaczęło się szybko, bo już w 3 minucie Cristiano Ronaldo swój efektowny rajd zakończył golem. Potem przez pół godziny Blancos w ogóle nie grali w piłkę i aż przykro było patrzeć, że na boisku outsidera drużyna z mistrzowskimi aspiracjami nie umie konstruować akcji, gubi proste piłki, rozpaczliwie się broni i wybija na oślep. W 31 minucie Królewscy przeprowadzili wzorową kontrę, a idealne dośrodkowanie Bale’a na gola zamienił Karim Benzema. Real grał źle w obronie, bezbarwnie w środku pola (kompletnie zagubiony i niewidoczny Di María), ale w sumie kontrolował mecz.
Drugą połowę Real zaczął identycznie jak pierwszą – od bramki Cristiano Ronaldo, znów po pieknej akcji i dośrodkowaniu Bale’a. Gdy wydawało się, że jest po meczu, a kolejne gole to tylko kwestia czasu – te owszem zaczęły padać, ale dla gospodarzy. W 53 minucie faul Pepe i rzut karny, na 1-3 Viera. Minutę później powtórka – idiotyczny faul Marcelo, drugi karny i drugi gol Viery. Nawet nie ma sensu tego komentować, ale słowo deja vu aż się ciśnie na usta. Kilka dni temu w szalonym meczu z Sevillą Królewscy w 2 minuty roztrwonili przewagę w identyczny sposób, również z 3-0 zrobiło się 3-2. Drużyna z Madrytu dba, by w każdym meczy były emocje, a kibice do końca drżeli o wynik. Ten już się nie zmienił, ale gra ekipy Ancelottiego w 2 połowie była koszmarna. Właściwie w ogóle jej nie było, tymczasem gospodarze stworzyli 4 czy 5 doskonałych okazji bramkowych (raz po interwencji Lópeza madrytczyków uratował słupek). Jak to możliwe, że tej klasy zawodnicy męczą się na boiskach słabych rywali? Rayo biegało dwa razy szybciej, dominowało na boisku (63% posiadania piłki, 21 strzałów przy 10 Realu), atakowało dużą ilością zawodników, notowało mało strat, a ich akcje były efektowne i rozgrywane często z klepki. Taka gra ciągle jeszcze przerasta Real. Nie lubię tego pisać, lecz nie ma sensu udawać. Chciałbym, by Real potrafił rozgrywać piłkę tak dobrze jak Rayo – tak szybko, celnie i z tak dużą fantazją. Niestety na tle drużyny z końca tabeli Królewscy wyglądali jak leniwy niedźwiedź. To gospodarze grali w piłkę, to gospodarze tworzyli spektakl, w którym Królewscy byli jedynie tłem. Jednak wygrali – pytanie więc, co lepsze: grać źle i wygrać, czy grać świetnie i przegrać? Oczywiście lepiej wygrywać, ale jakość gry w Madrycie też ma znaczenie. Może więc po prostu grać świetnie i wygrać? Nie po to kupuje się zawodników za grube miliony, by nie umieli rozgrywać piłki i cierpieli męki na boiskach słabych rywali. Po raz kolejny okazało się, że pieniądze nie grają – o widowisku decydują zmotywowani i ambitni ludzie.
Mecz uczciwie i trafnie podsumował prezes Rayo: „Dzisiaj nie zasługiwaliśmy na porażkę, ani nawet na remis. W pojedynku z drużyną, która ma 40 razy większy budżet, byliśmy lepsi w każdym aspekcie gry. Popełniliśmy dwa błędy, a oni, nie robiąc prawie nic, pokonali nas.”
Na koniec jeszcze jedna sprawa: gra defensywna Realu. Obrona gra strasznie. To jedna wielka katastrofa w tym sezonie. Real dawno nie tracił tylu bramek, a panika, w jaką wpadają zawodnicy po stracie gola, jest niedopuszczalna. Jeśli więc po kanonadzie z Sevillą ktoś myślał, że kryzys minął, dzisiaj zobaczył, że nic się nie zmieniło. Real jest chimeryczny i nie potrafi docisnąć śruby. Gra wolno, niedbale, bez pomysłu, ciągle licząc, że i tak coś wpadnie więc nie trzeba kreować gry i specjalnie się wysilać. Panie Ancelotti, kiedy wreszcie ujrzymy poukładaną drużynę, a nie zlepek indywidualności? Za rok? Ciekaw jestem, którą twarz Blancos pokaże we wtorek w Turynie…
Drugą połowę Real zaczął identycznie jak pierwszą – od bramki Cristiano Ronaldo, znów po pieknej akcji i dośrodkowaniu Bale’a. Gdy wydawało się, że jest po meczu, a kolejne gole to tylko kwestia czasu – te owszem zaczęły padać, ale dla gospodarzy. W 53 minucie faul Pepe i rzut karny, na 1-3 Viera. Minutę później powtórka – idiotyczny faul Marcelo, drugi karny i drugi gol Viery. Nawet nie ma sensu tego komentować, ale słowo deja vu aż się ciśnie na usta. Kilka dni temu w szalonym meczu z Sevillą Królewscy w 2 minuty roztrwonili przewagę w identyczny sposób, również z 3-0 zrobiło się 3-2. Drużyna z Madrytu dba, by w każdym meczy były emocje, a kibice do końca drżeli o wynik. Ten już się nie zmienił, ale gra ekipy Ancelottiego w 2 połowie była koszmarna. Właściwie w ogóle jej nie było, tymczasem gospodarze stworzyli 4 czy 5 doskonałych okazji bramkowych (raz po interwencji Lópeza madrytczyków uratował słupek). Jak to możliwe, że tej klasy zawodnicy męczą się na boiskach słabych rywali? Rayo biegało dwa razy szybciej, dominowało na boisku (63% posiadania piłki, 21 strzałów przy 10 Realu), atakowało dużą ilością zawodników, notowało mało strat, a ich akcje były efektowne i rozgrywane często z klepki. Taka gra ciągle jeszcze przerasta Real. Nie lubię tego pisać, lecz nie ma sensu udawać. Chciałbym, by Real potrafił rozgrywać piłkę tak dobrze jak Rayo – tak szybko, celnie i z tak dużą fantazją. Niestety na tle drużyny z końca tabeli Królewscy wyglądali jak leniwy niedźwiedź. To gospodarze grali w piłkę, to gospodarze tworzyli spektakl, w którym Królewscy byli jedynie tłem. Jednak wygrali – pytanie więc, co lepsze: grać źle i wygrać, czy grać świetnie i przegrać? Oczywiście lepiej wygrywać, ale jakość gry w Madrycie też ma znaczenie. Może więc po prostu grać świetnie i wygrać? Nie po to kupuje się zawodników za grube miliony, by nie umieli rozgrywać piłki i cierpieli męki na boiskach słabych rywali. Po raz kolejny okazało się, że pieniądze nie grają – o widowisku decydują zmotywowani i ambitni ludzie.
Mecz uczciwie i trafnie podsumował prezes Rayo: „Dzisiaj nie zasługiwaliśmy na porażkę, ani nawet na remis. W pojedynku z drużyną, która ma 40 razy większy budżet, byliśmy lepsi w każdym aspekcie gry. Popełniliśmy dwa błędy, a oni, nie robiąc prawie nic, pokonali nas.”
Na koniec jeszcze jedna sprawa: gra defensywna Realu. Obrona gra strasznie. To jedna wielka katastrofa w tym sezonie. Real dawno nie tracił tylu bramek, a panika, w jaką wpadają zawodnicy po stracie gola, jest niedopuszczalna. Jeśli więc po kanonadzie z Sevillą ktoś myślał, że kryzys minął, dzisiaj zobaczył, że nic się nie zmieniło. Real jest chimeryczny i nie potrafi docisnąć śruby. Gra wolno, niedbale, bez pomysłu, ciągle licząc, że i tak coś wpadnie więc nie trzeba kreować gry i specjalnie się wysilać. Panie Ancelotti, kiedy wreszcie ujrzymy poukładaną drużynę, a nie zlepek indywidualności? Za rok? Ciekaw jestem, którą twarz Blancos pokaże we wtorek w Turynie…