HAKEN
The Mountain
2013





Trzecia płyta brytyjskiej progresywnej formacji Haken stanowi dla mnie spore wyzwanie i trudny orzech do zgryzienia. Polecił mi ją kolega znając moją sympatię do podobnego grania, a ja przypomniałem sobie, że już debiutancki krążek zespołu z 2010 roku zwrócił moją uwagę, zwłaszcza świetna kompozycja Aquarium. Po wysłuchaniu The Mountain muszę przyznać, że Haken znacznie się rozwinął. To z pewnością ich najlepsza, najbardziej dojrzała płyta. Dlaczego więc mam taki problem? Ponieważ nijak nie mogę się zachwycić tą muzyką. Jest wielka i wspaniała, genialnie zagrana, pełna zwrotów i artystycznych łamańców, doskonale zaśpiewana – wszystko na miejscu, lecz mimo czterech przesłuchań nie jest w stanie mnie porwać. Doceniam klasę muzyków, chylę czoła przed ich kunsztem, lecz wyrazistość utworów ginie gdzieś w tej wirtuozerii. To powoduje, że daję 3 gwiazdki, a nie 4 lub 5. Mimo to napiszę kilka ciepłych słów, bo to naprawdę wyjątkowa i godna uwagi kapela. Warsztatowo i brzmieniowo bez zarzutu.
Zastanawiałem się nad określeniem charakteryzującym muzykę zawartą na The Mountain i chyba najlepiej pasuje słowo: wielobarwna. Trudno ją jednoznacznie zakwalifikować. Hasło „progresywny metal” jest zbyt ciasne dla Haken, choć z powodu metalowego zacięcia i długich instrumentalnych pasaży porównania z Dream Theater są jak najbardziej na miejscu. Obecne są też liczne nawiązania do twórczości klasyków, jak Gentle Giant, których fanem nigdy nie byłem dokładnie z tych samych powodów: zbyt gęsta struktura i mała wyrazistość kompozycji. Wypada wymienić jeszcze jedną wielką formację: Yes. Słuchając Cockroach King, dla mnie najlepszego numeru na albumie, trudno nie przypomnieć sobie ich wczesnych dokonań, zaś styl śpiewania Rossa Jenningsa bardzo przypomina Jona Andersona. W ogóle trzeba bardzo pochwalić Jenningsa, śpiewa doskonale, a harmonie wokalne to mocny atut krążka (posłuchajcie Somebody czy Because It’s There). O instrumentalnych popisach już wspomniałem. Sporo tu zabawy konwencjami, wplecione są elementy jazzu, nie brakuje mocnych riffów, często kłania się Robert Fripp i jego King Crimson. Innymi słowy – sporo frajdy dla wielbicieli ambitniejszej odmiany rocka. Muzyka Haken do łatwych nie należy, wymaga cierpliwości i otwarcia na rockowe eksperymenty, ale jest nowatorska i dość oryginalna, nawet jeśli sporo czerpie ze sprawdzonych wzorców. Na pewno warto poświęcić tej płycie trochę czasu. Więcej niż wielu innym.
Zastanawiałem się nad określeniem charakteryzującym muzykę zawartą na The Mountain i chyba najlepiej pasuje słowo: wielobarwna. Trudno ją jednoznacznie zakwalifikować. Hasło „progresywny metal” jest zbyt ciasne dla Haken, choć z powodu metalowego zacięcia i długich instrumentalnych pasaży porównania z Dream Theater są jak najbardziej na miejscu. Obecne są też liczne nawiązania do twórczości klasyków, jak Gentle Giant, których fanem nigdy nie byłem dokładnie z tych samych powodów: zbyt gęsta struktura i mała wyrazistość kompozycji. Wypada wymienić jeszcze jedną wielką formację: Yes. Słuchając Cockroach King, dla mnie najlepszego numeru na albumie, trudno nie przypomnieć sobie ich wczesnych dokonań, zaś styl śpiewania Rossa Jenningsa bardzo przypomina Jona Andersona. W ogóle trzeba bardzo pochwalić Jenningsa, śpiewa doskonale, a harmonie wokalne to mocny atut krążka (posłuchajcie Somebody czy Because It’s There). O instrumentalnych popisach już wspomniałem. Sporo tu zabawy konwencjami, wplecione są elementy jazzu, nie brakuje mocnych riffów, często kłania się Robert Fripp i jego King Crimson. Innymi słowy – sporo frajdy dla wielbicieli ambitniejszej odmiany rocka. Muzyka Haken do łatwych nie należy, wymaga cierpliwości i otwarcia na rockowe eksperymenty, ale jest nowatorska i dość oryginalna, nawet jeśli sporo czerpie ze sprawdzonych wzorców. Na pewno warto poświęcić tej płycie trochę czasu. Więcej niż wielu innym.
Udostępnij