KINGS OF LEON Mechanical Bull

Kings Leon Mechanical Bull recenzja FollowillKINGS OF LEON
Mechanical Bull
2013
altaltaltaltalt

Nieczęsto się zdarza, by amerykańska kapela była znacznie bardziej popularna na Wyspach Brytyjskich niż w rodzimym kraju, a tak właśnie jest w przypadku Kings Of Leon. To dziwi tym bardziej, że grupa pochodzi z Nashville, kolebki country – gatunku wyjątkowo popularnego właśnie w USA. Słuchając nowej propozycji braci Followill zastanawiam się, czy ta płyta nie odmieni sytuacji. Jest bowiem typowo amerykańska, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. Miałkie, nijakie melodie, nudne jak flaki z olejem kompozycje, które snują się przez cały krążek, zadowolą może fanów muzyki folk czy country, ale raczej nikogo więcej.
   Nie chcę odwoływać się do rockowych początków kapeli, lecz przecież słynny hit Sex On Fire miał w sobie wiele uroku, był prosty i chwytliwy, tak jak cała płyta Only By The Night. Było tam sporo dobrych melodii i wiele wolnych, bardzo konkretnych numerów. Podobnie na następnym krążku sprzed 3 lat. Co się więc stało? Nic. Panowie po prostu taki mają styl, nie zawsze da się tworzyć dobre piosenki. Na Mechanical Bull naprawdę ciekawie robi się tylko raz – przy dynamicznym Don’t Matter. Reszta jest mdła i mało wyrazista, bądź zalatująca lekką tandetą, jak choćby singlowy Supersoaker. Mogę jeszcze wyróżnić przypominający Toma Petty’ego Rock City z ciekawą gitarą, ale już nic więcej. Pozostałe piosenki zlepiają się w bezbarwną ścianę dźwięku, która wprawdzie nie drażni (bo to takie delikatne, nieinwazyjne śpiewanie, momentami nawet ładne), ale też nie zaciekawia. Nie da się odróżnić poszczególnych kompozycji. Czy chłopaki nie potrafią inaczej? Potrafią, pokazali we wspomnianym Don’t Matter. Chyba po prostu nie chcą. Szkoda.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: