FLYING EYES
Lowlands
2013
Flying Eyes to powstały kilka lat temu w Baltimore zespół grający rock psychodeliczny, z nawiązaniami do bluesa i rocka gotyckiego. Skojarzenia z The Doors są jak najbardziej na miejscu, ale kłania się również Bauhaus (proszę posłuchać chociażby Under Iron Feet). Jednakże tak sztywne klasyfikowanie Amerykanów byłoby zbytnim uproszczeniem. Sporo tu ostrych sabbathowskich riffów, są echa Zeppelinów czy Danzig, jednak króluje psychodelia i to ona stanowi o sile Lowlands – trzeciego i na pewno najlepszego dotychczas albumu grupy. Flying Eyes konsekwentnie się rozwijają, są coraz lepsi i dojrzalsi muzycznie, a dowodem właśnie omawiany krążek.
Początek wręcz miażdży słuchacza osiągając apogeum w ciężkim Rolling Thunder, zagranym w iście sabbathowskim stylu. Następny numer to już zupełna zmiana nastroju. Poważny wstęp, wolne transowe granie, leniwy wokal, stopniowe budowanie nastroju – oto Smile, mój faworyt z całego albumu. Utwór, z którego bije wielka moc i potęga. To także ciężkie granie, ale zarazem wprowadzenie w drugie, nieco odmienne oblicze Flying Eyes, bardziej melancholijne i stonowane. Alive In Time oraz tytułowy Lowlands to zdecydowane wyhamowanie tempa, skręt w kierunku łatwiejszych rozwiązań, zaś Comfort Machine i zamykające zestaw Surrender (które się pod koniec trochę rozkręcają) są już zbyt przesłodzone jak na moje ucho. Dzięki temu płyta jest różnorodna i ma szansę trafić do wielu słuchaczy, jednak wolę to, co panowie zagrali na początku. Te 3 gwiazdki to głównie za pierwsze 4 utwory. Za klimat i przypomnienie psychodelicznych odjazdów lat 60/70, ich umiejętne połączenie z gotyckimi elementami z lat 80. Za odwagę bycia innym – bo przecież niewiele kapel dzisiaj gra w ten sposób, zaś sceniczne występy Flying Eyes przebijają ich studyjne dokonania (supportowali m.in. The Black Keys). Warto posłuchać.
Początek wręcz miażdży słuchacza osiągając apogeum w ciężkim Rolling Thunder, zagranym w iście sabbathowskim stylu. Następny numer to już zupełna zmiana nastroju. Poważny wstęp, wolne transowe granie, leniwy wokal, stopniowe budowanie nastroju – oto Smile, mój faworyt z całego albumu. Utwór, z którego bije wielka moc i potęga. To także ciężkie granie, ale zarazem wprowadzenie w drugie, nieco odmienne oblicze Flying Eyes, bardziej melancholijne i stonowane. Alive In Time oraz tytułowy Lowlands to zdecydowane wyhamowanie tempa, skręt w kierunku łatwiejszych rozwiązań, zaś Comfort Machine i zamykające zestaw Surrender (które się pod koniec trochę rozkręcają) są już zbyt przesłodzone jak na moje ucho. Dzięki temu płyta jest różnorodna i ma szansę trafić do wielu słuchaczy, jednak wolę to, co panowie zagrali na początku. Te 3 gwiazdki to głównie za pierwsze 4 utwory. Za klimat i przypomnienie psychodelicznych odjazdów lat 60/70, ich umiejętne połączenie z gotyckimi elementami z lat 80. Za odwagę bycia innym – bo przecież niewiele kapel dzisiaj gra w ten sposób, zaś sceniczne występy Flying Eyes przebijają ich studyjne dokonania (supportowali m.in. The Black Keys). Warto posłuchać.