Nowy mecz stare błędy – tak można podsumować początek spotkania Realu Madryt z Elche, drużyną beniaminka, który zajmuje jedno z ostatnich miejsc w tabeli. W 5 meczach 2 porażki i zaledwie 3 remisy. Królewscy powinni zdemolować taką ekipę, tymczasem pierwsza połowa to przewaga gospodarzy i ich 2 dobre sytuacje bramkowe. Real, który słabo wchodzi w spotkania (w 3 meczach szybko tracił bramkę i musiał gonić wynik) grał bardzo źle. Nawet nie chce mi się pisać, jak źle. To najgorsza połowa w tym sezonie. Po wczorajszym koncercie Barcelony nieporadność Królewskich bardzo boli. W bramce Elche mogła stać moja teściowa, a wynik byłby identyczny. Jak to możliwe, że drużyna z takimi zawodnikami nie umie stwarzać sytuacji grając ze słabeuszem? Ulubione zagranie Blancos to podanie do tyłu, nierzadko do bramkarza. Wstyd i żenada. Najgorszy na boisku był Sergio Ramos – kapitan! Nie dość, że po nonszalanckim zagraniu stracił piłkę i musiał ratować się faulem, za co słusznie dostał zółtą kartkę, to w 35 minucie popełnił kolejny chamski faul, za który powinien wylecieć z boiska. Sędzia go oszczędził, ale to szczyt nieodpowiedzialności i zachowanie niegodne kapitana. O reszcie zawodników też szkoda pisać – jakby ich nie było. Przywykłem w tym sezonie, że Real bardzo długo się rozkręca i pierwsza połowa zwykle jest słaba, ale tak marnie jeszcze nie było. To piłka podwórkowa, a nie królewska.
Druga połowa niewiele zmieniła. Real grał nieco lepiej, ale nadal nie przypominał klasowej drużyny. W 50 minucie Cristiano Ronaldo strzelił gola z rzutu wolnego dając drużynie prowadzenie, którego starała się bronić do samego końca. Gra Królewskich przypominała styl poprzedniej drużyny Ancelottiego – PSG. A raczej brak stylu. Murowanie bramki i zaciekłe bronienie skromnego prowadzenia ze słabym rywalem jest żenujące. Tak samo jak strzał w aut głównego napastnika drużyny, Karima Benzemy. To nawet nie wymaga komentarza. Podobnie jak rajdy Arbeloi, który nie umie okiwać żadnego piłkarza i nawet jeśli pobiegnie pod pole karne rywala, to zawsze zagra do tyłu. Real miał grać spektakularnie, to obiecywał włoski trener. Na razie gra tragicznie i spektakularnie partoli swoje akcje.
Smutne jest to, że Blancos grali dzisiaj w najsilniejszym składzie i na ławce nie było wartościowych zmienników, którzy mogliby wnieść nową jakość w grę drużyny. Real popełniał typowe błędy, które wymieniam niemal po każdym spotkaniu: brak szybkości, dokładności, zgrania, tempa i przede wszystkim brak pomysłu na zaskoczenie rywala. Schematyczne zagrania, brak gry z pierwszej piłki, do tego złe ustawianie się na boisku, przez co rywal przejmował większość bezpańskich piłek. Szkoda słów. Ale może tak właśnie ma grać Real Ancelottiego? Ten dokonał defensywnych zmian (w 80 minucie zdjął Modricia i wprowadził… obrońcę) i ta taktyka zemściła się w końcówce spotkania. W 92 minucie padła bramka wyrównująca. Tak właśnie się przegrywa mistrzostwo – na boiskach słabych rywali, których się nie docenia, którzy braki techniczne nadrabiają ambicją i lepszym przygotowaniem fizycznym. Może taki zimny prysznic wyszedłby Realowi na zdrowie, gdyby nie fakt, że konkurencja nie zwalnia tempa i wszystko wygrywa. Na szczęście do meczu z Barceloną jeszcze daleko, bo w takiej formie strach wychodzić na boisko.
Emocji w samej końcówce dostarczył sędzia Muniz Fernandez, który tego dnia podejmował dziwne i często błędne decyzje. Gdy kibice świętowali urwanie punktów wielkiemu Realowi, arbiter odgwizdał wydumany faul na Pepe i podyktował w 94 minucie rzut karny dla gości, który Cristiano Ronaldo zamienił na bramkę dającą jego drużynie 3 punkty. Ostatecznie więc Real wygrał, ale w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach. Przypomnę, że to ten sam sędzia, który 2 tygodnie temu podarował punkty Barcelonie nieuznając prawidłowej bramki Sevilli. Widocznie uznał, że pora wyrównać rachunki. Królewscy swą grą nie zasłużyli na zwycięstwo, ale było ono bardzo potrzebne przed najbliższym derbowym spotkaniem z Atletico, które przecież – podobnie jak Barcelona, dotychczas wygrało wszystkie mecze i wyprzedza Real w tabeli. Królewscy mają 3 dni na poprawę formy.
Druga połowa niewiele zmieniła. Real grał nieco lepiej, ale nadal nie przypominał klasowej drużyny. W 50 minucie Cristiano Ronaldo strzelił gola z rzutu wolnego dając drużynie prowadzenie, którego starała się bronić do samego końca. Gra Królewskich przypominała styl poprzedniej drużyny Ancelottiego – PSG. A raczej brak stylu. Murowanie bramki i zaciekłe bronienie skromnego prowadzenia ze słabym rywalem jest żenujące. Tak samo jak strzał w aut głównego napastnika drużyny, Karima Benzemy. To nawet nie wymaga komentarza. Podobnie jak rajdy Arbeloi, który nie umie okiwać żadnego piłkarza i nawet jeśli pobiegnie pod pole karne rywala, to zawsze zagra do tyłu. Real miał grać spektakularnie, to obiecywał włoski trener. Na razie gra tragicznie i spektakularnie partoli swoje akcje.
Smutne jest to, że Blancos grali dzisiaj w najsilniejszym składzie i na ławce nie było wartościowych zmienników, którzy mogliby wnieść nową jakość w grę drużyny. Real popełniał typowe błędy, które wymieniam niemal po każdym spotkaniu: brak szybkości, dokładności, zgrania, tempa i przede wszystkim brak pomysłu na zaskoczenie rywala. Schematyczne zagrania, brak gry z pierwszej piłki, do tego złe ustawianie się na boisku, przez co rywal przejmował większość bezpańskich piłek. Szkoda słów. Ale może tak właśnie ma grać Real Ancelottiego? Ten dokonał defensywnych zmian (w 80 minucie zdjął Modricia i wprowadził… obrońcę) i ta taktyka zemściła się w końcówce spotkania. W 92 minucie padła bramka wyrównująca. Tak właśnie się przegrywa mistrzostwo – na boiskach słabych rywali, których się nie docenia, którzy braki techniczne nadrabiają ambicją i lepszym przygotowaniem fizycznym. Może taki zimny prysznic wyszedłby Realowi na zdrowie, gdyby nie fakt, że konkurencja nie zwalnia tempa i wszystko wygrywa. Na szczęście do meczu z Barceloną jeszcze daleko, bo w takiej formie strach wychodzić na boisko.
Emocji w samej końcówce dostarczył sędzia Muniz Fernandez, który tego dnia podejmował dziwne i często błędne decyzje. Gdy kibice świętowali urwanie punktów wielkiemu Realowi, arbiter odgwizdał wydumany faul na Pepe i podyktował w 94 minucie rzut karny dla gości, który Cristiano Ronaldo zamienił na bramkę dającą jego drużynie 3 punkty. Ostatecznie więc Real wygrał, ale w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach. Przypomnę, że to ten sam sędzia, który 2 tygodnie temu podarował punkty Barcelonie nieuznając prawidłowej bramki Sevilli. Widocznie uznał, że pora wyrównać rachunki. Królewscy swą grą nie zasłużyli na zwycięstwo, ale było ono bardzo potrzebne przed najbliższym derbowym spotkaniem z Atletico, które przecież – podobnie jak Barcelona, dotychczas wygrało wszystkie mecze i wyprzedza Real w tabeli. Królewscy mają 3 dni na poprawę formy.