
Druga połowa to już całkowita dominacja Blancos, którzy rozkręcali się z każdą minutą, chociaż zaczęli dość niemrawo. Proszę sobie wyobrazić sytuację z 52 minuty – López łapie piłkę po rzucie rożnym i nie ma komu zagrać na szybką kontrę. Podaje do obrońcy, ten nie umie rozprowadzić akcji i naciskany wybija w aut. Taka nieporadność jest niedopuszczalna w takim klubie. Mimo to Real grał coraz lepiej, a po pięknym zagraniu Cristiano z rzutu wolnego okazję wykorzystał Isco podwyższając na 3-1. Getafe nie było chłopcem do bicia, nie zaparkowało autobusu w polu karnym i wyprowadzało niezłe kontry, jednak brakowało wykończenia i nie było po nich wielkiego zagrożenia. Przy 3-1 mecz był wygrany, pozostało kwestią, kiedy (i czy) padną kolejne bramki. Fatalnie grał Benzema (to nic nowego) marnując idealne sytuacje (co najmniej dwie stuprocentowe), za to świetnie prezentował się Angel Di María. Real oddał w sumie 29 strzałów (12 celnych) więc tych bramek trochę mało jak na taką kanonadę. Ponieważ jednak tradycja zobowiązuje – Real zagrał do końca i strzelił gola nr 4. W 93 minucie talentem błysnął niezwykle aktywny Cristiano Ronaldo i piętą ustalił wynik spotkania. Ta bramką wyprzedził w klasyfikacji strzelców słynnego Hugo Sáncheza. Teraz na celowniku Portugalczyka Puskás, potem Santillana, Di Stéfano i Raúl.
Real wygrał pewnie chociaż gra nie była szybka ani piękna. Madrytczycy mają odpowiednich zawodników, by bez większego wysiłku radzić sobie z drużynami pokroju Getafe, a gdyby zamiast Benzemy grał rasowy napastnik, wynik byłby znacznie wyższy. Powinien być. Jednak 4 bramki to i tak nieźle. Do poprawy skuteczność i forma fizyczna, bo brak szybkości był az nadto widoczny. Tak ślamazarne tempo wyprowadzania akcji na lepsze ekipy może nie wystarczyć.