TRAVIS Where You Stand

Travis Where You Stand recenzjaTRAVIS
Where You Stand
2013
altaltaltaltalt

5 lat musieli fani zespołu Travis czekać na kolejny album swoich ulubieńców. Basista Dougie Payne tak długą przerwę skwitował stwierdzeniem, że „dokładnie tyle było potrzeba, by ponownie poczuć głód i pożądanie grania takie, jak miało się na początku swojej przygody z muzyką.” Czy dzięki temu dostaliśmy zestaw złożony z wyjątkowych, szczególnie dopracowanych utworów? Absolutnie nie. Posłuchajcie dwóch singlowych piosenek Where you Stand oraz Moving, a doskonale będziecie wiedzieć, jaka jest cała płyta. Gitarowe popisy z Ode To J. Smith sprzed 5 lat odeszły w zapomnienie, a Szkoci wrócili do typowej britpopowej sieczki, z typową dla siebie nutką melancholii. To muzyka, która nie przeszkadza, ale na pewno nie porywa. Chyba trochę za wcześnie się ukazała, bo to wybitnie jesienny album, którego siłą jest klimat zebranych tu nagrań. Nawet do pewnego momentu słucha się tego całkiem miło, to bowiem bardzo spójny krążek, jednak kilkanaście identycznych piosenek może w końcu zirytować. Jednolita aranżacja i senne melodie potrafią uśpić i wtedy nie dotrwamy do pięknej kompozycji Boxes czy mojej ulubionej New Shoes. W sumie niewielka strata, bo obie niezbyt odbiegają od reszty, ale na tle takich bezpłciowych piosenek jak otwierająca Mother czy zamykająca płytę The Big Screen, te dwie jawią się jako wybitne.
   Podsumuję tak: nowy krążek Szkotów starych fanów nie rozczaruje, nowych raczej nie pozyska. Jest monotonny i nudny, ale to sympatyczne nudziarstwo. Takie, które można wybaczyć.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: