
W swoim drugim występie ligowym praeciwko Granadzie Real wystąpił w takim składzie, że przeciwnik powinien się wystraszyć i błagać o
najniższy wymiar kary. Jednak gospodarze nie tylko się nie przelękli, ale śmiało atakowali bramkę rywala. Bez skutku wprawdzie, za to Real dość szybko strzelił bramkę (Benzema po podaniu Cristiano Ronaldo), ale gra Królewskich pozostawiała wiele do życzenia. Jakże była odległa od tego, co zawodnicy pokazali w drugiej odsłonie czwartkowego spotkania o Trofeo Bernabéu. Tam było szybko i z polotem, tutaj
ślamazarnie i bez pomysłu. Jeśli mecz z Betisem tydzień temu był słaby – ten był jeszcze gorszy, bowiem Real nie potrafił stwarzać klarownych sytuacji bramkowych. Takie męczarnie nie przystoją tak wielkim zawodnikom.
Grali niedokładnie, bez wyczucia, nonszalancko, jakby pierwszy raz się ze sobą spotkali. Poza tym grali wolno, nie mieli ochoty biegać i to musi niepokoić. Szybkie ataki – główna broń Blancos, są jedynie
odległym wspomnieniem. Żaden z piłkarzy nie zasłużył na wyróżnienie. Kompletnie zawodził Cristiano, który nie może się odnaleźć w drużynie Ancelottiego, chociaż przed sezonem błyszczał formą. W Grenadzie podejmował złe deczyje, nie trafiał w piłkę, a rzut wolny w pierwszej połowie wykonał jak wystraszony nowicjusz. W drugiej trafiał w mur. Ostatecznie Real w marnym stylu dowiózł zwycięstwo do końca, a przecież zwycięzców się nie sądzi. Dopisujemy więc Królewskim kolejne 3 punkty, a trener ma chyba sporo do przemyślenia, bo na razie jego Real jest tak samo
bezbarwny jak wcześniej jego PSG. Tylko, że w Madrycie Ancelotti ma 3 razy lepszą kadrę, która powinna taką Granadę zjadać na śniadanie, bez problemu aplikując jej kilka bramek.