DAFT PUNK
Random Access Memories
2013
Najnowszy krążek Daft Punk narobił sporo zamieszania na rynku muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Powodów jest kilka: powrót po długiej przerwie w nagrywaniu (7 lat), bardzo intensywna promocja płyty oraz, a może przede wszystkim fakt, że gdyby nie charakterystyczny, zniekształcony wokal, trudno byłoby poznać, że to Daft Punk. Francuski duet muzyki elektronicznej, z pogranicza house i brzmień klubowych, tym razem postanowił sięgnąć do ery disco lat 70. i zabił mi prawdziwego ćwieka. Wychowywałem się na disco i mam sentyment do tej prostej muzyki. Pomysł Daft Punk mi się spodobał: wreszcie zamiast samplować cudze nagrania postawili na „żywą” muzykę, ograniczyli elektronikę, miejsce komputera zajęły prawdziwe gitary i prawdziwi wokaliści. Panowie do współpracy zaprosili włoskiego klasyka disco Giorgio Morodera oraz lidera jednej z czołowych formacji tego nurtu, gitarzystę grupy Chic Nile’a Rodgersa. Młodszą generację reprezentują wokaliści Julian Casablancas i Panda Bear oraz hip-hopowy gwiazdor Pharrell Williams, który pojawia się na niezliczonej ilości płyt innych artystów, a tutaj śpiewa w najbardziej hitowych kawałkach Get Lucky i Lose Yourself To Dance.
Fakty są takie: pomysł ciekawy, oddanie hołdu prekursorom disco jak najbardziej udane, płyta świetnie wyprodukowana, genialnie brzmiąca, zawierająca sporo dobrych melodii, nie tak monotonna jak wcześniejsze propozycje Francuzów. Ale… no właśnie: to ma się nijak do twórczości Daft Punk. Gdyby nie wokoderowe wokale, notabene trochę tutaj denerwujące, trudno byłoby rozpoznać wykonawcę. Powstaje więc pytanie o szczerość i autentyczność artystycznej wypowiedzi. Porównam w ten sposób: wyobraźcie sobie, że Bentley produkuje małe miejskie auto, mające konkurować z Fiatem Pandą. Trochę bez sensu, prawda? Ale z drugiej strony – byłoby na pewno znakomite. I tutaj dochodzę do meritum: momentami podoba mi się ten album. Jest odmienny od starych nagrań zespołu, które mnie akurat niezbyt ruszały. Da Funk czy Around The World z debiutu owszem, lecz całe płyty wypełnione identycznymi odhumanizowanymi nagraniami już zdecydowanie nie. Dlatego różnorodność Random Access Memories to jak powiew świeżego powietrza. Jest tu kilka ewidentnych wypełniaczy – ot typowy muzak, bez stylu i polotu, który przemija w tle nie angażując specjalnie słuchacza. Ale jest też kilka świetnych nagrań, potencjalnych przebojów oraz coś więcej, bo takie Touch trudno rozpatrywać w kategoriach hitu. To rozbudowany, wielowątkowy utwór, niemal progrockowy poemat muzyczny. Albo delikatny, zwiewny Horizon, odległy o lata świetlne od muzyki Daft Punk z poprzednich płyt. Wygląda, jakby muzycy poszukiwali nowej tożsamości. Jakby wypełniali misję zawartą w tytule pierwszego, świetnego zresztą nagrania: Give Life Back To Music – Przywróćcie życie muzyce. Zrobili to tym albumem. Wskrzesili na chwilę gatunek, który odszedł wieki temu, a 9-minutowy numer Giorgio By Moroder, ubawiony monologiem włoskiego producenta, to najbardziej klasyczne disco, jakie można dzisiaj zagrać. Dla mnie bomba.
Na koniec wspomnę o znakomitej promocji albumu, która sprawiła, że wszyscy o nim mówią i tak naprawdę krążek zyskał znacznie większy rozgłos, niż na niego zasługuje. Jestem bardzo ciekaw następnej propozycji Daft Punk. W którym kierunku pójdą panowie Thomas Bangalter i Guy-Manuel de Homem-Christo? Stworzą jeszcze lepsze piosenki czy wrócą do komputerowej monotonii? Obawiam się tego drugiego….
Fakty są takie: pomysł ciekawy, oddanie hołdu prekursorom disco jak najbardziej udane, płyta świetnie wyprodukowana, genialnie brzmiąca, zawierająca sporo dobrych melodii, nie tak monotonna jak wcześniejsze propozycje Francuzów. Ale… no właśnie: to ma się nijak do twórczości Daft Punk. Gdyby nie wokoderowe wokale, notabene trochę tutaj denerwujące, trudno byłoby rozpoznać wykonawcę. Powstaje więc pytanie o szczerość i autentyczność artystycznej wypowiedzi. Porównam w ten sposób: wyobraźcie sobie, że Bentley produkuje małe miejskie auto, mające konkurować z Fiatem Pandą. Trochę bez sensu, prawda? Ale z drugiej strony – byłoby na pewno znakomite. I tutaj dochodzę do meritum: momentami podoba mi się ten album. Jest odmienny od starych nagrań zespołu, które mnie akurat niezbyt ruszały. Da Funk czy Around The World z debiutu owszem, lecz całe płyty wypełnione identycznymi odhumanizowanymi nagraniami już zdecydowanie nie. Dlatego różnorodność Random Access Memories to jak powiew świeżego powietrza. Jest tu kilka ewidentnych wypełniaczy – ot typowy muzak, bez stylu i polotu, który przemija w tle nie angażując specjalnie słuchacza. Ale jest też kilka świetnych nagrań, potencjalnych przebojów oraz coś więcej, bo takie Touch trudno rozpatrywać w kategoriach hitu. To rozbudowany, wielowątkowy utwór, niemal progrockowy poemat muzyczny. Albo delikatny, zwiewny Horizon, odległy o lata świetlne od muzyki Daft Punk z poprzednich płyt. Wygląda, jakby muzycy poszukiwali nowej tożsamości. Jakby wypełniali misję zawartą w tytule pierwszego, świetnego zresztą nagrania: Give Life Back To Music – Przywróćcie życie muzyce. Zrobili to tym albumem. Wskrzesili na chwilę gatunek, który odszedł wieki temu, a 9-minutowy numer Giorgio By Moroder, ubawiony monologiem włoskiego producenta, to najbardziej klasyczne disco, jakie można dzisiaj zagrać. Dla mnie bomba.
Na koniec wspomnę o znakomitej promocji albumu, która sprawiła, że wszyscy o nim mówią i tak naprawdę krążek zyskał znacznie większy rozgłos, niż na niego zasługuje. Jestem bardzo ciekaw następnej propozycji Daft Punk. W którym kierunku pójdą panowie Thomas Bangalter i Guy-Manuel de Homem-Christo? Stworzą jeszcze lepsze piosenki czy wrócą do komputerowej monotonii? Obawiam się tego drugiego….