WOLFSBANE
Wolfsbane Save The World
2012
Wolfsbane to kolejny z wielkich powrotów roku 2012. Wprawdzie w tym przypadku ten pierwszy przydomek można sobie darować, to jednak faktem jest, że poprzedni krążek Anglików ukazał się w… 1994 roku. Zespół, którego liderem był Blaze Bayley, rozpadł się po nagraniu zaledwie 3 studyjnych albumów, gdyż wokalistę skusił wielki Iron Maiden, z którym Wolfsbane wspólnie koncertował. Po odejściu Bruce’a Dickinsona właśnie Blaze na 5 lat stał się frontmanem grupy (śpiewa na albumach The X Factor i Virtual XI), następnie założył własną formację o oryginalnej nazwie… Blaze. Wydawało się więc, że historia Wolfsbane jest bezpowrotnie skończona. Jednak never say never w muzyce rockowej. Bayley reaktywował zespół i w 2012 roku – po 18 latach przerwy!, wydał krążek Wolfsbane Save The World. To dobra wiadomość. Zła jest taka, że wbrew tytułowi muzycy świata nie zbawią gdyż materiał jest co najwyżej średniej jakości.
Nowa muzyka Wolfsbane mocno zalatuje Van Halen, którzy przecież swoje najlepsze krążki nagrali ponad 30 lat temu. Hardrockowa konwencja (zamiast heavy metalu) nie jest grzechem głównym, bo akurat wraca moda na takie granie. Od biedy można też zaakceptować nie najlepsze, surowe brzmienie nowego materiału. Jednak miernoty kompozycyjnej już zdecydowanie nie. Poza dwoma hitowymi numerami: singlowym Did It For The Money (znanym z wydanej rok wcześniej EP-ki) i przebojowym Teacher oraz utrzymanym w dawnym stylu, dynamicznym i wściekłym Bury My Pain, nie ma o czym pisać. Reszta jest toporna, nijaka, i bliższa stylistyce pop-rocka niż prawdziwego heavy metalu. Może w latach 90. to by się broniło, bo chłopaki mają w sobie sporo energii i radości z grania, ale dzisiaj są dziesiątki (setki?) kapel ciekawszych, grających hard rocka znacznie lepiej i mających pomysł na siebie. Tak czy inaczej Wolfsbane powrócili i gdy popracują nad kompozycjami, może jeszcze nas pozytywnie zaskoczą? Tak jak to zrobili na ostatnim dotychczas, dobrym albumie Wolfsbane z 1994 roku. Na razie nie wyszło, ale dla wspomnianych 3 utworów i tak warto sięgnąć po omawiany krążek. A może ktoś znajdzie tam coś więcej? Zwolenników soft rocka też nie brakuje….
Nowa muzyka Wolfsbane mocno zalatuje Van Halen, którzy przecież swoje najlepsze krążki nagrali ponad 30 lat temu. Hardrockowa konwencja (zamiast heavy metalu) nie jest grzechem głównym, bo akurat wraca moda na takie granie. Od biedy można też zaakceptować nie najlepsze, surowe brzmienie nowego materiału. Jednak miernoty kompozycyjnej już zdecydowanie nie. Poza dwoma hitowymi numerami: singlowym Did It For The Money (znanym z wydanej rok wcześniej EP-ki) i przebojowym Teacher oraz utrzymanym w dawnym stylu, dynamicznym i wściekłym Bury My Pain, nie ma o czym pisać. Reszta jest toporna, nijaka, i bliższa stylistyce pop-rocka niż prawdziwego heavy metalu. Może w latach 90. to by się broniło, bo chłopaki mają w sobie sporo energii i radości z grania, ale dzisiaj są dziesiątki (setki?) kapel ciekawszych, grających hard rocka znacznie lepiej i mających pomysł na siebie. Tak czy inaczej Wolfsbane powrócili i gdy popracują nad kompozycjami, może jeszcze nas pozytywnie zaskoczą? Tak jak to zrobili na ostatnim dotychczas, dobrym albumie Wolfsbane z 1994 roku. Na razie nie wyszło, ale dla wspomnianych 3 utworów i tak warto sięgnąć po omawiany krążek. A może ktoś znajdzie tam coś więcej? Zwolenników soft rocka też nie brakuje….