LORDI
To Beast Or Not To Beast
2013
Lordi to powstała w 1996 roku fińska grupa hardrockowa, wzorująca się na zespołach typu Kiss czy Tiwsted Sister (ostry, melodyjny rock plus surowy wokal), która słynie z efektownych widowisk scenicznych (będziemy to mogli sprawdzić pod koniec roku w krakowskim klubie Kwadrat, gdy zespół przyjedzie promować swój najnowszy album). Muzycy przebierają się za potwory niczym z filmów grozy (charakteryzacja przed występem trwa 2 godziny), stąd też ich twórczość bywa nazywana horror rockiem (którego twórcą i mistrzem ceremonii był Alice Cooper). Popularność grupy niesamowicie wzrosła po roku 2006, kiedy to Finowie wygrali… festwial Eurowizji! Piosenką Hard Rock Hallelujah! wykosili wszystkich popowych wykonawców, gromadząc rekordową liczbę punktów. Lordi to obok Nightwish najpopularniejszy rockowy zespół Finlandii, mający na koncie występ w pełnometrażowym horrorze (Dark Floors), a także… własny napój (Lordi Cola). O treści i tematyce utworów niech zaświadczą ich tytuły: Monster Show, Devil Is A Loser, Blood Red Sandman, It Snows In Hell, Deadache, My Heaven Is Your Hell, Would You Love A Monsterman?
Najnowszy krążek jest dokładnie taki, jak należało oczekiwać. Ostry, drapieżny, bezkompromisowy i bardzo przebojowy w mocno rockowym znaczeniu. Jeśli ktoś zastanawia się, jak mógłby brzmieć wczesny Rammstein połączony z Motörhead – mam odpowiedź: właśnie tak, jak wiele nagrań na To Beast Or Not To Beast. Posłuchajcie choćby gitary w I’m The Best. Zresztą Tomi „Mr. Lordi” Putaansuu śpiewa tu niczym Lemmy. Podobnie brzmią przebojowe I Luv Ugly oraz The Riff. Mógłbym dalej wymieniać, ale po co? Jest dość równo i nieco monotonnie, ale w takiej muzyce jest to efekt jak najbardziej pożądany. Rzecz jasna nie wszystkie kompozycje są tak samo udane, jednak trzymają poziom czadu i ognia. Jeśli ktoś lubi takie granie – łyknie album w całości bez mrugnięcia okiem. Malkontenci zawsze znajdą jakąś dziurę. Ja jestem tak pośrodku – całość mnie trochę wymęczyła, ale wyłowiłem parę smakowitych kąsków, które zostaną ze mną na dłużej.
Na koniec krótka wypowiedź na temat nowej muzyki zespołu – mówi Mr. Lordi: „Jest to nasza własna wizja. Jednak nie ukrywamy, że inspiruje nas patos Alice’a Coopera oraz pirotechnika wszechobecna na koncertach Kiss. Nasza muzyka jest bardzo melodyjna i nie ukrywamy wpływów wyżej wymienionych klasyków. Ogromny wpływ na zespół ma również Lemmy z Motörhead oraz Rob Zombie.”
Najnowszy krążek jest dokładnie taki, jak należało oczekiwać. Ostry, drapieżny, bezkompromisowy i bardzo przebojowy w mocno rockowym znaczeniu. Jeśli ktoś zastanawia się, jak mógłby brzmieć wczesny Rammstein połączony z Motörhead – mam odpowiedź: właśnie tak, jak wiele nagrań na To Beast Or Not To Beast. Posłuchajcie choćby gitary w I’m The Best. Zresztą Tomi „Mr. Lordi” Putaansuu śpiewa tu niczym Lemmy. Podobnie brzmią przebojowe I Luv Ugly oraz The Riff. Mógłbym dalej wymieniać, ale po co? Jest dość równo i nieco monotonnie, ale w takiej muzyce jest to efekt jak najbardziej pożądany. Rzecz jasna nie wszystkie kompozycje są tak samo udane, jednak trzymają poziom czadu i ognia. Jeśli ktoś lubi takie granie – łyknie album w całości bez mrugnięcia okiem. Malkontenci zawsze znajdą jakąś dziurę. Ja jestem tak pośrodku – całość mnie trochę wymęczyła, ale wyłowiłem parę smakowitych kąsków, które zostaną ze mną na dłużej.
Na koniec krótka wypowiedź na temat nowej muzyki zespołu – mówi Mr. Lordi: „Jest to nasza własna wizja. Jednak nie ukrywamy, że inspiruje nas patos Alice’a Coopera oraz pirotechnika wszechobecna na koncertach Kiss. Nasza muzyka jest bardzo melodyjna i nie ukrywamy wpływów wyżej wymienionych klasyków. Ogromny wpływ na zespół ma również Lemmy z Motörhead oraz Rob Zombie.”