DANNY BRYANT
Hurricane
2013
Słuchając najnowszej płyty 33-letniego brytyjskiego bluesrockowego gitarzysty i wokalisty Danny’ego Bryanta nie mogłem się uwolnić od skojarzeń z innym wielkim, nieodżałowanym Brytyjczykiem. Gary Moore nie zmartwychwstał, ale jego muzyka pobrzmiewa tu aż nadto wyraźnie, i to wcale nie zarzut. Gdyby tylko radia grywały pościelówy Bryanta równie często, jak jego poprzednika, byłby dzisiaj tak samo popularny. Ale ponieważ łaska końska na pstrym koniu jeździ, Danny jeszcze musi poczekać na swoją kolej, co wcale nie przeszkadza mu tworzyć dobre i porywające utwory. Kilka takich znajdziemy na jego najnowszym albumie Hurricane.
Zawartość wydawnictwa można w zasadzie podzielić na 3 części: wyraziste, charakterne bluesy, potencjalne przeboje i typowe pościelówy, jakich sporo znajdziemy na poprzednicj krążkach Bryanta oraz dzięki którym tak zasłynął wspomniany wcześniej Gary Moore. Od nich zacznę, bo jest ich najwięcej: o ile jednak I’m Broken, kompozycja typowo bluesowa porywa (są nawet żeńskie chórki i nieco gitarowego brudu) i stanowi najsilniejszy fragment płyty, o tyle pozostałe raczej trącą myszką. Can’t Hold On jeszcze daje radę budząc skojarzenia nie tylko z Moorem, ale z przepiękną balladą Bird Of Paradise Snowy White’a (posłuchajcie gitary pod koniec), ale Losing You już nudzi niemiłosiernie. Takich „ładnych” piosenek są tysiące. O zamykającym album, akustycznym Painkiller napiszę tylko, ża ratuje go finałowa solówka na gitarze – a już mi się oczy zamykały… Usnąć można też przy tzw. hitach: kompletnie nijakim All Or Nothing i równie nieudanej kompozycji tytułowej. Tak się grało 30 lat temu, dzisiaj po prostu nie wypada. Na szczęście mamy na płycie rasowe bluesy: wgniatający w fotel Prisoner Of The Blues oraz potężnie brzmiący, pełen niespodzianek, zmian tempa i dodatkowych efektów dźwiękowych Greenwood 31 – prawdziwy rockowy majstersztyk. Kłania się szkoła Hendrixa. Jest też Devils Got A Hold On Me – klasyczne boogie, niemal jak żywcem wyjęte ze starych krążków ZZ Top. Można więc powiedzieć, że jest pół na pół – ale ta bluesrockowa połowa wystarczy za cały album, a przecież tym wolnym i przebojowym numerom też niczego nie brakuje (poza tym, że są dla innego słuchacza i z bluesem mają niewiele wspólnego). W sumie więc Hurricane to całkiem udana pozycja w dyskografii Brytyjczyka, który zasługuje na to, by być bardziej znanym i rozpoznawalnym. Po wakacjach będzie okazja zobaczyć go na żywo na kilkunastu (!) koncertach w Polsce.
Zawartość wydawnictwa można w zasadzie podzielić na 3 części: wyraziste, charakterne bluesy, potencjalne przeboje i typowe pościelówy, jakich sporo znajdziemy na poprzednicj krążkach Bryanta oraz dzięki którym tak zasłynął wspomniany wcześniej Gary Moore. Od nich zacznę, bo jest ich najwięcej: o ile jednak I’m Broken, kompozycja typowo bluesowa porywa (są nawet żeńskie chórki i nieco gitarowego brudu) i stanowi najsilniejszy fragment płyty, o tyle pozostałe raczej trącą myszką. Can’t Hold On jeszcze daje radę budząc skojarzenia nie tylko z Moorem, ale z przepiękną balladą Bird Of Paradise Snowy White’a (posłuchajcie gitary pod koniec), ale Losing You już nudzi niemiłosiernie. Takich „ładnych” piosenek są tysiące. O zamykającym album, akustycznym Painkiller napiszę tylko, ża ratuje go finałowa solówka na gitarze – a już mi się oczy zamykały… Usnąć można też przy tzw. hitach: kompletnie nijakim All Or Nothing i równie nieudanej kompozycji tytułowej. Tak się grało 30 lat temu, dzisiaj po prostu nie wypada. Na szczęście mamy na płycie rasowe bluesy: wgniatający w fotel Prisoner Of The Blues oraz potężnie brzmiący, pełen niespodzianek, zmian tempa i dodatkowych efektów dźwiękowych Greenwood 31 – prawdziwy rockowy majstersztyk. Kłania się szkoła Hendrixa. Jest też Devils Got A Hold On Me – klasyczne boogie, niemal jak żywcem wyjęte ze starych krążków ZZ Top. Można więc powiedzieć, że jest pół na pół – ale ta bluesrockowa połowa wystarczy za cały album, a przecież tym wolnym i przebojowym numerom też niczego nie brakuje (poza tym, że są dla innego słuchacza i z bluesem mają niewiele wspólnego). W sumie więc Hurricane to całkiem udana pozycja w dyskografii Brytyjczyka, który zasługuje na to, by być bardziej znanym i rozpoznawalnym. Po wakacjach będzie okazja zobaczyć go na żywo na kilkunastu (!) koncertach w Polsce.