DEVICE
Device
2013
Device to wprawdzie nowa nazwa na rockowym rynku, ale prezentowany przez kapelę styl niczym nie zaskakuje. Projekt powołał do życia David Drainman, wieloletni wokalista chicagowskiego Disturbed, którzy chilowo zwiesili działalność. Żeby jednak fani nie musieli rozpaczać, wspólnie z Geno Lenardo, byłym gitarzystą grupy Filter, napisał nowe utwory i stworzył płytę bliźniaczo podobną do dokonań macierzystej formacji. Duża w tym zasługa jego charaktersytycznego śpiewu, który budzi jednoznaczne skojarzenia. Gdyby album Device firmował Disturbed, mało kto zauważyłby różnicę. Chyba, że po zaproszonych gościach, których lista jest całkiem pokaźna. Serj Tankian (System Of A Down) i Geezer Butler (Black Sabbath) firmują sunący niczym walec numer Out Of Line, Tom Morello (Rage Against The Machine) wywija w nieco lżejszym Opinion, Glenn Hughes śpiewa w stonowanym, majestatycznym i trochę nijakim Through It All, zaś Lzzy Hale (z nagrodzonej Grammy w 2013 roku grupy Halestorm) śpiewa z Davidem balladę Lity Ford i Ozzy’ego Osbourne’a Close My Eyes Forever.
Device wzbogaca metalowe brzmienie o eksperymenty z elektroniką i nieco ucieka w stronę industrialu. Nadal jednak dominują potężne riffy i silny, wyrazisty głos Drainmana. To stricte rockowe granie, jakie pamiętam z wczesnych płyt Disturbed (zanim złagodnieli i zaczęli robić „przeboje”). O ile jednak początek albumu naprawdę rajcuje (You Think You Know, Penance, i koniecznie singlowy Vilify), potem zaczyna być nieco nudnawo. Kompozycje są podobne, melodie coraz słabsze, a tempo wyraźnie siada. Jest solidnie, nieźle, ale bez błysku – czyli podobnie jak na ostatnich krążkach metalowców z Chicago. Wstydu nie ma, warto wysłuchać, ale zachwycać się nie bardzo jest czym.
Device wzbogaca metalowe brzmienie o eksperymenty z elektroniką i nieco ucieka w stronę industrialu. Nadal jednak dominują potężne riffy i silny, wyrazisty głos Drainmana. To stricte rockowe granie, jakie pamiętam z wczesnych płyt Disturbed (zanim złagodnieli i zaczęli robić „przeboje”). O ile jednak początek albumu naprawdę rajcuje (You Think You Know, Penance, i koniecznie singlowy Vilify), potem zaczyna być nieco nudnawo. Kompozycje są podobne, melodie coraz słabsze, a tempo wyraźnie siada. Jest solidnie, nieźle, ale bez błysku – czyli podobnie jak na ostatnich krążkach metalowców z Chicago. Wstydu nie ma, warto wysłuchać, ale zachwycać się nie bardzo jest czym.