MICHAEL BUBLÉ To Be Loved

Michaela Bublé To Be Loved recenzjaMICHAEL BUBLÉ
To Be Loved
2013

Z komentowaniem płyt Michaela Bublé mam pewien problem. Kanadyjczyk, wielokrotny laureat Grammy, jest uwielbiany na całym świecie i wypracował sobie szczególną pozycję. Czego by nie nagrał – i tak osiągnie sukces. Swoim ciepłym głosem śpiewa piosenki ponadczasowe, najczęściej covery klasyków lat 50/60/70. To taki współczesny Frank Sinatra. Jest przystojny, elegancki i… trochę nudny. Krytykować go jednak nie wypada, zresztą nie bardzo jest za co. Jeśli ktoś lubi taką muzykę – kupi w ciemno wszystkie płyty, choć są do siebie podobne jak dwie krople wody. Jeśli kogoś to nie rusza – przejdzie obok nich obojętnie, ale nigdy nie powie, że Bublé nie potrafi śpiewać. Przyznam, że gdy usłyszałem o nim 10 lat temu i miałem okazję przyłożyć rękę do jego pierwszego wielkiego sukcesu w Polsce (byłem wtedy dyrektorem handlowym Warner Music Poland i w 2003 roku czuwałem nad sprzedażą albumu Michael Bublé), byłem pod ogromnym wrażeniem jego uroku. Z czasem to minęło, ponieważ kolejne krążki nie wnosiły niczego nowego tylko powielały stare schematy, jednak nadal Michaela lubię. Tym bardziej nie napiszę nic złego o jego najnowszej produkcji, która może mnie specjalnie nie poruszyła, ale trzyma poziom i spodoba się fanom artysty.
   „Wydaje mi się, że to najlepszy album ze wszystkich, jakie nagrałem… Wiem, każdy artysta mówi coś takiego, gdy ma się ukazać jego nowa płyta, ale ja naprawdę tak myślę. Przysięgam. (…) Chcę zabrać was w cudowną podróż, której motywem przewodnim jest miłość ? różne jej oblicza. Na płycie jest dużo swingowania. Jest mocna, uduchowiona i pełna szczęścia, czasami troszeczkę trąci smutkiem. Nie brak jej romantyzmu. To smakowite piosenki pełne serca”, tak o nowej płycie powiedział sam piosenkarz. To wszystko prawda. Za wyjątkiem pierwszego zdania.
   To Be Loved przynosi zaledwie 4 autorskie kompozycje (w tym promującą płytę przebojową It’s A Beautiful Day), reszta to covery, w których Bublé czuje się najlepiej. Wśród nich znajdziemy m.in. To Love Somebody z repertuaru Bee Gees, Who’s Lovin’ You Jackson 5, Nevertheless (I’m In Love With You) Deana Martina z gościnnym udziałem Puppini Sisters, czy tytułowy numer wylansowany kiedyś przez Jackiego Wilsona. Uwagę zwraca słodki hit Something Stupid Franka Sinatry i jego córki Nancy, uroczo zaśpiewany w duecie z „legalną blondynką”, aktorką Reese Witherspoon. Do gości dołączył też inny słynny Kanadyjczyk – Bryan Adams śpiewa w rockowej kompozycji After All. Z pozostałych piosenek wyróżniłbym jeszcze podniosłą Close Your Eyes oraz zamykającą całość Young At Heart – to kolejny ukłon w stronę Sinatry. Przyznam, że takiego rozmarzonego Bublé’a lubię najbardziej. Nie ruszają mnie soczyste dęciaki, których na płycie nie brakuje, ani utwory silące się na dynamizm. Michael Bublé najlepiej smakuje w spokojnych, romantycznych piosenkach, chociaż gdyby wszystkie takie były – na pewno usnąłbym z nudów. Dlatego różnorodność albumu To Be Loved jest jego zaletą. To bardzo udana, stylowa płyta. Niekoniecznie najlepsza, ale jakie to ma znaczenie? Fani czekali 4 lata (nie licząc krążka Christmas z 2011 roku) na nowe piosenki swojego idola. Było warto.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: