
Najczęściej zadawane pytanie przed meczem z Betisem brzmiało: czy Real zagra na 100% swoich możliwości w przegranej lidze hiszpańskiej, skoro w połowie tygodnia ma arcyważny mecz w półfinale Ligi Mistrzów? Mourinho powiedział, że chce wygrać oba spotkania – bo w końcu dlaczego nie? Inne podejście ze strony takiego klubu jak Real Madryt byłoby niewłaściwe. Ale przecież wygrać można również w nieco
okrojonym składzie i niekoniecznie grając na 100%. Widzieliśmy to w tym sezonie wiele razy, więc nie dziwi dzisiejsze deja vu z Santiago Bernabéu. Królewscy grali wolno i niemrawo, Betis żywiołowo lecz mało dokładnie.
Nudny mecz na chwilę ożywiła bramka Özila z 45 minuty, potem wszystko wróciło do normy – nuda, nuda, bramka Benzemy na 2-0 i ponownie nuda. Denerwujące jest oglądać, na jak wiele pozwala przeciwnikowi Real na własnym stadionie. Głupie straty, niepotrzebne wrzutki, bezproduktywne cofanie akcji itd. Ciekawiej zrobiło się, gdy goście z rzutu karnego zdobyli kontaktową bramkę i uwierzyli, że mogą zremisować, do czego omal nie doszło. Sprawę rozstrzygnął ponownie Özil strzelając w 90 minucie trzeciego gola.
Norma wykonana, trzy bramki strzelone, trzy punkty dopisane, a o stylu i tak nikt nie będzie pamiętać. Martwi źle wyglądająca kontuzja Marcelo, który już po kwadransie gry musiał opuścić boisko. Cieszy udany debiut w pierwszej drużynie Brazylijczyka
Casemiro sprowadzonego w styczniu do Castilli. Z kolei kiepską formą Królewskich nie należy się przejmować, bo w Lidze Mistrzów gra zupełnie inna drużyna. I w przenośni, i dosłownie.