DENNIS JONES My Kinda Blues

Dennis Jones Kinda Blues recenzjaDENNIS JONES
My Kinda Blues
2012

Każdy wysiłek powinien zostać nagrodzony. Wyobrażacie sobie maratończyka, na którego za linią mety czeka ożywczy napój i błogi odpoczynek? Podobne uczucia miałem podczas przesłuchiwania nowego, czwartego albumu Dennisa Jonesa. Wychowany na Hendrixie i B.B.Kingu muzyk rozpoczął karierę w latach 90., nie jest więc rockowym dinozaurem. Jego rhythm&blues jest dość nowoczesny i zagrany poprawnie pod względem technicznym. Problem w tym, że same kompozycje są słabe i zbyt do siebie podobne. Żadna z nich nie porywa, nie zabija świetnymi riffami ani intrygującymi zmianami tempa. Jest przyzwoicie, ale zbyt przeciętnie, by się nad tym rozwodzić. Tym bardziej, że jak na czarnoskórego muzyka Dennis Jones śpiewa wyjątkowo kiepsko. Brak mu charyzmy wokalnej, ale nadrabia to niezłą grą na gitarze. W sumie więc da się tego wszystkiego wysłuchać, jednak bez specjalnych emocji. Gdy tak beznamiętnie brnąłem przez kolejne identyczne kompozycje, na samym końcu – niczym na wspomnianego maratończyka, czekała mnie nagroda. Baltimore Blues. Ponad 7 minut wyjątkowej rozkoszy. Warto było przemęczyć się przez te 12 piosenek, by usłyszeć tę świetną instrumentalną kompozycję. Bałem się, że nagle facet coś zaśpiewa, ale na szczęście wytrzymał w milczeniu. Tylko grał i grał, ale grał tak, że mógłbym słuchać kolejne 7 minut. Może nie uratował całości, ale wynagrodził wysiłek włożony w dotrwanie do samego końca. Bowiem, jak wspomniałem, każdy wysiłek powinien zostać nagrodzony.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: