EELS Wonderful, Glorious

Eels Wonderful Glorious recenzjaEELS
Wonderful, Glorious
2013

Amerykański Eels (po naszemu: Węgorze) to bardzo dziwna grupa rockowa. Bardziej przypomina solowy projekt ekscentrycznego Marka Olivera Everetta, znanego pod pseudonimem E, który sam pisze piosenki i je śpiewa, zaś do nagrań i koncertów dobiera sobie różnych muzyków (przewinęło się ich już kilkunastu). Nie sposób określić rodzaju muzyki wykonywanej przez Eels – jest różnorodna i zmienia się na kolejnych albumach. Muszę przyznać, że urzekł mnie debiutancki album Beautiful Freak – tytuł jest doskonałym komentarzem nie tylko do jego muzycznej zawartości, ale całości poczynań E. Trudno tego pięknego dziwaka nie lubić, chociaż moim zdaniem nigdy już nie osiągnął tamtego poziomu. W wielu swoich piosenkach doświadczony przez życie Everett opowiada prawdziwe historie (o samobójstwie siostry, śmierci matki na raka i skomplikowanych relacjach z ojcem – fizykiem kwantowym), niedawno wydał też świetnie przyjętą autobiografię. Jest niewątpliwie dość nietuzinkową postacią w świecie muzyki niezależnej.
   Na swoim 10 albumie studyjnym muzyk nieco zaostrzył brzmienie (chociaż nadal są to proste, gitarowe piosenki), zaś Eels po raz pierwszy przestał być jednoosobowym projektem, a stał się regularnym zespołem. Czas pokaże, na jak długo. Na razie możemy docenić klasę nowych kompozycji spod pióra autora projektu. Nie wszystkie fascynują, wiele po prostu przemija bez większego echa. Jednak jest kilka perełek i pod tym względem jest lepiej niż na ostatnich, trochę nijakich krążkach (choćby tych z 2010 roku). Płyta ma dwa odmienne oblicza. To spokojne, balladowe, romantyczne wręcz, które najlepiej reprezentują The TurnaroundTrue Original. Tych spokojnych kompozycji jest więcej, ale pozostałe są nieco słabsze od wymienionych. Reszta kompozycji to już typowy Eels, znacznie ostrzejszy, przebojowy. Tutaj wyróżniają się kompozycje Kinda Fuzzy, Open My Present i tyułowa Wonderful, Glorious. Każda nieco inna, ale wszystkie mają to coś, za co kochamy Eels. Warto też wspomnieć o stricte hardrockowym riffie w utworze Peach Blossom oraz o najlepszej kompozycji, która wspaniale otwiera wydawnictwo. Bogactwo brzmieniowe Bombs Away po prostu powala. Dzieje się tu więcej niż na całej płycie End Times, a i na późniejszej Tomorrow Morning było niewiele lepiej. Mister E jest w całkiem dobrej formie. Tak trzymać.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: