KILLING JOKE MMXII

Killing Joke MMXII recenzjaKILLING JOKE
MMXII
2012

altaltaltaltalt

Mocno się wynudziłem przesłuchując najnowszy krążek brytyjskich weteranów. Niby łoją mocno i rytmicznie, ale melodie są słabe i monotonne, a żaden z utworów nie ma w sobie potencjału, by zostać kolejnym klasykiem zespołu. Wystarczy porównać nową muzykę z poprzednim krążkiem Jaza Colemana i spółki. Absolute Dissent też nie był arcydziełem, ale i tak oba krążki dzieli przepaść. Może MMXII zawiera odrzuty z poprzedniej sesji? Żarty na bok. Są tutaj liczne nawiązania do przeszłości i nawet niezłe momenty, chociaż nie wiem, czy liczba mnoga jest odpowiednia. Może jeden moment? Rapture – industrialny numer niczym z pierwszych płyt. Słuchałem MMXII trzy razy i nie wynotowałem żadnej innej kompozycji. Może na siłę Colony Collapse? Ewentualnie In Cythera – utwór trochę lżejszy, przypominający klimatem nagrania z najlepszego krążka Killing Joke Night Time. Zgoda, to już dwa niezłe kawałki, lecz to wciąż niewiele jak na 11 kompozycji. Tak czy inaczej jest kiepsko i nie dam się przekonać, że wystarczy samo naparzanie przez 50 minut. I jeszcze niezła warstwa tekstowa (mroczne opowieści o końcu świata), ale co mi po niej, skoro muzyka jest na jedno kopyto. Przeczytałem kilka recenzji i chyba jestem jedynym, któremu ten album niezbyt odpowiada. Widocznie ludziom nie są potrzebne dobre melodie ani zapamiętywalne utwory, wystarczą ostre riffy, mocny podkład, hipnotyczne industrialno-metalowo-postpunkowe łojenie i już jest dobrze. Trudno, ja oczekuję czegoś więcej. Killing Joke wielokrotnie udowodnili, że stać ich na więcej. Poczekam więc na kolejny album.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: