ROBBIE WILLIAMS Take The Crown

Robbie Williams Take The Crown recenzjaROBBIE WILLIAMS
Take The Crown
2012

Nigdy nie rozumiałem fenomenu popularności Robbiego Williamsa. Może dlatego, że jako człowiek rocka nie znoszę wszelkich boysbandów i karier opartych na wyglądzie, który w erze MTV jest dla młodych ludzi dużo ważniejszy od talentu. Jednak tego drugiego nie można Williamsowi odmówić.

O ile nie trawiłem bezpłciowego Take That (którego popularność w Anglii była ogromna), o tyle już solowa kariera ich byłego wokalisty nie jest przypadkiem. Przez kilkanaście lat Robbie Williams udowodnił, że poza wyglądem ma także talent. Ale mimo 60 milionów sprzedanych płyt nadal uważam, że są one co najwyżej przeciętne. Każda jednak zawiera dwie, czasem trzy niezłe, przebojowe piosenki. Dzisiaj to wystarczy.
   Take The Crown, najnowsze, dziewiąte już studyjne dzieło wokalisty, które tydzień temu weszło na rynek, nie jest wyjątkiem. Pośród nijakich kompozycji da się wygrzebać dwie lub trzy naprawdę niezłe. Problem w tym, że moda na taką muzykę minęła. To, czego słuchano na przełomie dekady, niekoniecznie rajcuje również dzisiaj. Czyżby wytwórnia EMI o tym nie wiedziała, oferując Williamsowi 10 lat temu najwyższy kontrakt w historii brytyjskiej fonografii – 80 mln funtów za nagranie 4 albumów? Muzyk wywiązał się z umowy, w 2010 roku powrócił do reaktywowanego Take That, a rok później podpisał nowy kontrakt, tym razem z firmą Universal. Niedawno został ojcem, ale to nie przeszkodziło w pracy nad nowymi piosenkami. ?Płyta z Take That i przerwa w mojej solowej karierze, dodały mi wiele nowej energii. Chciałem powrócić z wielkim albumem. Moim głównym celem było napisanie przebojów” – mówi facet, który jest na Wyspach wciąż niezwykle popularnym celebrytą i którego nowa płyta jest skazana na sukces (właściwie już go odniosła – zadebiutowała na I miejscu listy sprzedaży i w tym tygodniu utrzymała pozycję). Czy ma szansę także w innych krajach? Śmiem wątpić. Nie dlatego, że Robbie śpiewa źle – on już niczego nie musi udowadniać. Śpiewa świetnie, ale jego czasy minęły. Podobnie jak era wielkiej popularności boysbandów. Take That świata nie zawojowali (chociaż Anglię na pewno), Williamsowi też raczej się nie uda. Nie z bezpłciowymi, spóźnionymi o dwie dekady piosenkami. Artysta zapowiadał wielki comeback, nawet na okładce sam sobie wystawił złote popiersie. Czy nie na wyrost? Mnie w każdym razie nie przekonał. Nie podążył za czasami, pozostał w poprzedniej epoce, z banalną elektroniką i bez choćby niewielkiego powiewu świeżości. Jedni go za to kochają, ja niekoniecznie. Pop się zmienia i trzeba nadążać. Jak już Robbie spróbował zbliżyć się do rocka w Hey Wow Yeah Yeah, to wyszła katastrofa – nie pies, ni wydra. Robbie ma na swoim koncie lepsze płyty, także dużo lepsze piosenki. Na Take The Crown wyróżniłbym przebojowe Hunting For You, rytmiczne All That I Want (ma coś z klimatu Roxy Music i Bryana Ferry), ozdobione saksofonem Be A Boy, ewentualnie singlowe Candy. Reszta jest dość blada. W przeciwieństwie do gwiazdy Robbiego Williamsa, która świeci równie mocno jak ta James Bonda i nieco słabsza dyspozycja wcale jej nie zgasi. W obu przypadkach zresztą.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: