RICHIE SAMBORA
Aftermath Of The Lowdown
2012
Richie Sambora, amerykański wokalista, autor tekstów i kompozytor, jest najbardziej znany jako gitarzysta grupy Bon Jovi, która swoje największe sukcesy odnosiła w latach 80. Muzyk, który przez dziadków i ojca Adama ma polskie korzenie, wydał też dwa albumy solowe, ale od ostatniego minęło już 14 lat. Szmat czasu. W tym czasie wiele się wydarzyło w jego życiu prywatnym. Rozpad małżeństwa z aktorką Heather Locklear, walka z alkoholizmem, to wszystko znalazło odzwierciedlenie w tekstach i surowej muzyce zaproponowanej na nowym albumie Aftermath Of The Lowdown. Płyta jest bardzo osobista i gitarzyście niezwykle zależało na właściwym jej odbiorze, nie przez pryzmat dokonań macierzystej kapeli. Sambora tak bardzo chciał uniknąć porównań z Bon Jovi, że przedpremierowe odsłuchy dla krytyków zorganizował pod pseudonimem lub całkiem anonimowo. „Ludzie wiedząc, z czyją płytą będą mieli do czynienia od razu wyrabiają sobie opinię, zanim cokolwiek usłyszą. Dzięki temu krytycy mogli podejść do sprawy z otwartym umysłem.”
Ja też starałem się podejść do jego nowej muzyki z otwartym umysłem. Pomogło. Po pierwszym przesłuchaniu chciałem ten album od razu wyrzucić do kosza. Proste, pop-rockowe granie, sprawne technicznie ale bez żadnych emocji, zwykłe piosenki, jakich powstają tysiące. Po kilku przesłuchaniach już nie jestem tak surowy. Zdałem sobie sprawę, że trochę przesadziłem z oczekiwaniami. W końcu Sambora nie jest jakimś wybitnym kompozytorem ani wokalistą, a Bon Jovi też pozostawiło po sobie wiele słabych nagrań (i kilka super hitów, z Livin’ On A Prayer na czele). Jest za to solidnym, rzetelnym muzykiem, i taka też jest jego nowa płyta. Na Aftermath Of The Lowdown znajdziemy rockowy czad (w najlepszej kompozycji Learning How To Fly With A Broken Wing oraz wchodzącym do głowy Sugar Daddy), dobre, pop-rockowe piosenki (choćby singlowa, trochę springsteenowska Every Road Leads Home To You), nawet ballady (świetna You Can Only Get So High), chociaż wolne numery wypadają najgorzej w tym zestawieniu. Są kompletnie nijakie. Warto jeszcze wymienić otwierający całość, mocno rockowy Burn The Candle Down (dużo niezłej, ostrej gitary, ale brak dobrej melodii). Reszta raczej do zapomnienia. Trochę to niewiele, by uznać całą płytę za dobrą. Ale wstydu też nie ma. W Ameryce ma szansę się spodobać, bo oni gustują w tego typu graniu. Wyrazistość w USA nie jest w cenie, wystarczy solidne rzemiosło, a takie Richie Sambora gwarantuje. I tylko momentami kojarzy się z Bon Jovi.
Ja też starałem się podejść do jego nowej muzyki z otwartym umysłem. Pomogło. Po pierwszym przesłuchaniu chciałem ten album od razu wyrzucić do kosza. Proste, pop-rockowe granie, sprawne technicznie ale bez żadnych emocji, zwykłe piosenki, jakich powstają tysiące. Po kilku przesłuchaniach już nie jestem tak surowy. Zdałem sobie sprawę, że trochę przesadziłem z oczekiwaniami. W końcu Sambora nie jest jakimś wybitnym kompozytorem ani wokalistą, a Bon Jovi też pozostawiło po sobie wiele słabych nagrań (i kilka super hitów, z Livin’ On A Prayer na czele). Jest za to solidnym, rzetelnym muzykiem, i taka też jest jego nowa płyta. Na Aftermath Of The Lowdown znajdziemy rockowy czad (w najlepszej kompozycji Learning How To Fly With A Broken Wing oraz wchodzącym do głowy Sugar Daddy), dobre, pop-rockowe piosenki (choćby singlowa, trochę springsteenowska Every Road Leads Home To You), nawet ballady (świetna You Can Only Get So High), chociaż wolne numery wypadają najgorzej w tym zestawieniu. Są kompletnie nijakie. Warto jeszcze wymienić otwierający całość, mocno rockowy Burn The Candle Down (dużo niezłej, ostrej gitary, ale brak dobrej melodii). Reszta raczej do zapomnienia. Trochę to niewiele, by uznać całą płytę za dobrą. Ale wstydu też nie ma. W Ameryce ma szansę się spodobać, bo oni gustują w tego typu graniu. Wyrazistość w USA nie jest w cenie, wystarczy solidne rzemiosło, a takie Richie Sambora gwarantuje. I tylko momentami kojarzy się z Bon Jovi.