SMASHING PUMPKINS Oceania

Smashing Pumpkins Oceania recenzjaSMASHING PUMPKINS
Oceania
2012

No to mam nie lada orzech do zgryzienia. Po 5 latach przerwy mamy nową płytę Smashing Pumpkins, amerykańskiej nirvanowatej kapeli, którą zwykle określano mianem „tych drugich”. Nirvana kultową już dzisiaj płytą Nevermind zapoczątkowała modę na grunge. Na fali popularności Nirvany i Pearl Jam również i Powalające Dynie osiągnęły sukces komercyjny swoim drugim albumem Siamese Dream z 1995 roku. „Awansowaliśmy z bycia nazywanymi drugim Jane’s Addiction do drugiej Nirvany, a teraz jesteśmy drugim Pearl Jamem”, powiedział wtedy lider zespołu, wokalista Billy Corgan, dzisiaj jedyny członek oryginalnego składu. Szczerze przyznam, że nigdy nie byłem wielbicielem tej grupy. Jej muzyka wydawała mi się trochę niedorobiona i mało wyrazista. Nie zmieniłem zdania po reaktywacji zespołu i wydaniu średniego albumu Zeitgeist (2007), pierwszego po 7 latach przerwy. Teraz nadszedł czas na kolejną odsłonę historii Smashing Pumpkins, naznaczonej albumem Oceania. Znów powróci pytanie w stylu: ile cukru w cukrze? Ile jest Smashing Pumpkins w nowej muzyce grupy? Czy zachowała swój styl, skoro z oryginalnego składu pozostał tylko wokalista?
Jak wspomniałem na początku, mam problem z oceną tej płyty i odpowiedzią na ostatnie pytanie, gdyż Dynie nigdy mnie do końca nie przekonały do siebie. Lubię Siamese Dream oraz pojedyncze utwory z innych płyt, i podobnie jest z nowymi kompozycjami grupy. Oceania przynosi sporo ładnej, dobrej muzyki. Czy jest to ciągle Smashing Pumpkins? Moim zdaniem tak. Może nieco mniej drapieżny, łagodniejszy, ale nadal ten sam zespół, chociaż właściwie dzisiaj to Billy Corgan + kilku młodych, zupełnie nieznanych muzyków. Okazało się, że to wystarczy, by nagrać niezłą, klimatyczną płytę. Akurat wychwalane przez fanów utwory QuasarPanopticon z początku albumu kompletnie mnie nie ruszają – to jest właśnie przykład braku wyrazistości. Gitary nieźle brzmią w starym stylu, ale to trochę za mało. Zdecydowanie wolę przebojowe Inkless, elektroniczne One Diamond, One Heart, pełne powagi i patosu Pale Horse czy znakomite, akustyczne nagranie The Celestials, które później się nieźle rozkręca i ma szanse zostać jednym z klasyków zespołu. Innymi słowy – dla każdego coś miłego. Apogeum płyty stanowi utwór tytułowy. Oceania to ponad 9-minutowa, wielowarstwowa kompozycja, będąca kwintesencją stylu grupy. Znakomite riffy, ładnie wkomponowane syntezatory, świetny wokal i progresywny finał. Takie Dynie mi odpowiadają, są idealne na dzisiejsze Halloween. Niezła, rockowa płyta. Może bez fajerwerków, ale tych chyba nikt nie oczekiwał. Wystarczy, że Billy Corgan i spółka trzymają poziom.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: