KIMBRA Vows

Kimbra Vows recenzjaKIMBRA
Vows
2012

Debiutancka płyta Kimbry Johnson, młodej wokalistki z Nowej Zelandii, była skazana na sukces zanim została wydana. Powód był prosty – to właśnie ona towarzyszyła Gotye w największym hicie tego roku Somebody That I Used To Know. Chyba każdy lubił ten utwór. Nic więc dziwnego, że tak czekano na solowe dokonania Kimbry. Po raz kolejny okazało się, że z dużej chmury często spada mały deszcz. Nie dołączę do chóru klakierów, dla których Kimbra to objawienie. Oczywiście przyznam, że umie śpiewać – ale to było wiadomo już wcześniej. Ma ładny głos i piękne plecy, co pokazała w teledysku Gotye. Ale to za mało, jeśli kompozycje są słabe i nijakie, a właśnie takich jest wiele na krążku Vows. Jeśli mierzyć wartość albumu popularnością singli to Kimbra zdecydowanie wygrywa. Znakomity Settle Down, pierwszy wielki hit artystki na Antypodach, czy wykorzystany w trzeciej części Simsów przebojowy Good Intent, to utwory kompletnie różne, ale wspaniałe i porywające. Wyróżniają się jeszcze utrzymany w lekko bluesowym klimacie Plain Gold Ring i ascetyczny Old Flame. I tyle. Reszta jest nijaka, tylko momentami wybijając się ponad przeciętność. Ktoś powie – cały album Gotye też nie był wybitny, a jedna piosenka wystarczyła, by zrobić z niego wielką gwiazdę. Cóż, takie czasy. Każdy może mieć swoje pięć minut. Ale żeby pozostać na dłużej w pamięci, potrzeba coś więcej niż piękny głos i atrakcyjny wygląd. Sama różnorodność stylistyczna albumu też nie wystarczy, jeśli utwory nie zapadają w pamięć. Porównania z Kate Bush, Tori Amos czy Björk są stanowczo przedwczesne. Czy Kimbra stoi u progu wielkiej kariery pokażą dopiero kolejne albumy. Na razie jest nieźle, ale bez rewelacji.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: