MELODY GARDOT
The Absence
2012





Melody Gardot, amerykańska piosenkarka jazzowa, była w Polsce trzy lata temu promując swój poprzedni album My One And Only Thrill. Jeden kameralny koncert dla stu osób odbył się w radiowej Trójce. I taka właśnie jest jej nowa muzyka – stonowana, nastrojowa, jednocześnie na swój sposób różnorodna, czerpiąca inspirację nie tylko z jazzu i bluesa, ale też innych stylów i kultur. Jej piosenki, jak mówi sama autorka, „zawierają impresje z wielu kultur i regionów świata – z marokańskiej pustyni, ulic Lizbony, tango barów Buenos Aires i brazylijskich plaż.” Nic w tym dziwnego – powstawały podczas długiej trasy koncertowej promującej poprzedni album. Melody zjeździła cały prawie świat i odwiedzane miejsca zainspirowały jej muzykę.
Jakoś nie potrafię polubić tej płyty, znacznie bardziej podobała mi się ta sprzed trzech lat. Tutaj brak tamtego rozmachu, bogactwa aranżacji, klimatu. Mimo tych wielorakich inspiracji jest sennie i monotonnie. Posłuchałem albumu dwa razy, potem włączyłem ten poprzedni, i znów nowy tylko się utwierdzając w swoim zdaniu. Dla mnie The Absence to spore rozczarowanie. Kierunek fado zupełnie mi nie odpowiada. Jednak wiem, że tego typu muzyka świata ma u nas wielu zwolenników – wielbicieli klimatów znanych z serii Siesta nie trzeba namawiać do tego wydawnictwa.
Jakoś nie potrafię polubić tej płyty, znacznie bardziej podobała mi się ta sprzed trzech lat. Tutaj brak tamtego rozmachu, bogactwa aranżacji, klimatu. Mimo tych wielorakich inspiracji jest sennie i monotonnie. Posłuchałem albumu dwa razy, potem włączyłem ten poprzedni, i znów nowy tylko się utwierdzając w swoim zdaniu. Dla mnie The Absence to spore rozczarowanie. Kierunek fado zupełnie mi nie odpowiada. Jednak wiem, że tego typu muzyka świata ma u nas wielu zwolenników – wielbicieli klimatów znanych z serii Siesta nie trzeba namawiać do tego wydawnictwa.