
Finał Ligi Mistrzów już w lutym? Kto by pomyślał…. Oczywiście mecz Manchesteru City z Realem Madryt to spotkanie 1/16 finału rozgrywek, ale starcie tych dwóch gigantów, dwóch najlepszych drużyn Champions League w ostatniej dekadzie, można śmiało nazwać przedwczesnym finałem. Dlaczego w ogóle do niego doszło? UEFA zreformowała rozgrywki i od tego sezonu 36 drużyn gra po 8 meczów, a wyniki idą do jednej tabeli. Trochę bez sensu, bo porównuje się spotkania z różnymi rywalami, co nie jest zbyt sprawiedliwe, ale jest jak jest. Pierwsza ósemka drużyn automatycznie awansuje do 1/8 finału, a o pozostałe 8 miejsc w play-offach walczą ekipy z miejsc 9-24. Nieoczekiwanie właśnie w tej drabince znaleźli się obaj triumfatorzy dwóch poprzednich edycji. I Real (miejsce 11), i City (dopiero 22 miejsce) są w kryzysie, osiągają wyniki dalekie od oczekiwań, i muszą walczyć o awans do najlepszej 16-tki. Jeden z wielkich odpadnie i będzie bardzo rozczarowany. Ale obaj mogą mieć pretensje wyłącznie do siebie za słabą postawę w pierwszej fazie rozgrywek.
Pierwszy mecz odbył się na Etihad. Real ze zdziesiątkowaną obroną (niedostępny był żaden ze stoperów (!) i prawy obrońca Carvajal), w zasadzie bez obrony, oraz City z nowymi nabytkami (zimą Obywatele wydali ponad 200 milionów € na wzmocnienia). Mecz stał na dobrym poziomie i przyniósł mnóstwo emocji. To był prawdziwy rollercoaster – były poprzeczki, interwencje bramkarzy, była remontada i happy end, bowiem Real wygrał 3-2 zdobywając decydującego gola – jakżeby inaczej, w ostatniej minucie spotkania. Mecz lepiej zaczęli madrytczycy stwarzając dwie dogodne sytuacje bramkowe, ale wynik otworzył Håland w 19 minucie. Po przerwie wyrównał Mbappé po świetnym dograniu Ceballosa. Francuz wprawdzie skiksował ,ale dzięki temu piłka wpadła do siatki dezorientując Edersona w bramce gospodarzy. Real zdecydowanie przeważał, miał więcej okazji (20-11 w strzałach, 8-4 w celnych), ale to gospodarze ponownie objęli prowadzenie po rzucie karnym w 79 minucie. Wydawało się, że goście polegną, ale to jest Real Madryt, on nigdy nie jest martwy (chyba że gra z Barceloną…). Kilka minut później strzał Viníciusa dobił Brahim, a w ostatniej akcji znów błysnął Brazylijczyk, wyłuskał piłkę, a formalności dopełnił Bellingham. Real wygrał zasłużenie, był lepszy od drużyny Guardioli, ale i tak o wszystkim zdecyduje za tydzień Bernabéu.