Zespół Accept, niemiecki klasyk metalowego łojenia, od ponad 40 lat serwuje nam wciąż tę samą potrawę. O dziwo to danie ciągle smakuje. Może nie wybornie, ale wystarczająco dobrze, by tę knajpę nadal odwiedzać. Niedawno w menu pojawiła się nowa pozycja – płyta Humanoid ukazała się pod koniec kwietnia, a już w czerwcu muzycy przyjadą z tym materiałem do Polski, by wystąpić w Stoczni Gdańskiej w ramach Mystic Festival. Warto się wybrać, bo album jest udany, chociaż niczym nie zaskakuje i w niczym nie jest lepszy od poprzedników. Przeciwnie, chwilami trochę niedomaga, ale i tak przebojowego materiału jest wystarczająco dużo, by ocena była pozytywna.
Na początek krótko przypomnę historię grupy, która rządziła w latach 80., by potem zawiesić działalność wydawniczą i powrócić w 2010 roku z nową energią i nowym wokalistą Markiem Tornillo, który godnie zastępuje legendarnego Udo Dirkschneidera. Jedynym członkiem oryginalnego składu pozostaje gitarzysta Wolf Hoffmann. Od tego czasu panowie wydali 5 całkiem przyzwoitych płyt, z których Blood Of The Nations czy Blind Rage aspirują do najlepszych dokonań formacji. Teraz mamy krążek numer 6 i ten nigdzie nie aspiruje, ale i tak daje sporo frajdy.
Już pierwszy utwór nie pozostawia wątpliwości co do formy zespołu. Diving Into Sin to klasyczny Accept – prosta, hitowa, oparta na ciężkim riffie, dynamiczna melodia i zadziorny wokal Marka. W ogóle prostota to znak firmowy Niemców – nie wymyślają prochu, łoją równo i mocno, dodają siarczyste solówki gitarowe i nośne refreny, to od lat dobry przepis na rockowy przebój i przednią zabawę na koncertach. Taki jest utwór tytułowy, taki jest Frankenstein – oba promowały album na singlach. Man Up wręcz poraża swą prostotą, ale też szybko uzależnia. Z kolei rozpędzony The Reckoning to mój zdecydowany faworyt, a jest jeszcze rytmiczny Straight Up Jack, który mocno zalatuje AC/DC. Żeby było jasne – to żadna ujma, wręcz przeciwnie, w końcu na każdej płycie Accept wpływ klasyków z Australii jest słyszalny i oczywisty, niemniej są tu fajniejsze kawałki, choćby ognista, agresywna petarda Southside Of Hell na samym końcu. Tak oto wymieniłem ponad połowę nagrań, co już dobrze świadczy o całości. A pozostałe też mniej lub bardziej dają radę. Jest nawet jedna ballada, ale to nie moje klimaty, więc jej nie wymienię.
Humanoid nie zapisze się w historii rocka. Nawet w historii Accept znajdziemy kilka lepszych pozycji. Nie zmienia to faktu, że to solidnie zagrany, przebojowy heavymetalowy album, dobry i do auta, i na imprezę, jeśli w tych plastikowych czasach ktoś jeszcze robi rockowe imprezy. Ode mnie solidne trzy gwiazdki, nawet trzy z plusem (niestety nie daję połówek, więc skoro poprzednio podciągałem oceny w górę, teraz zostawię trzy).
Moja ocena 3/5