Do końca rozgrywek hiszpańskiej La Ligi pozostały jeszcze cztery kolejki, ale Real Madryt już teraz może świętować swoje kolejne, 36. mistrzostwo. Zdobyte w stylu absolutnie znakomitym po sezonie, którego nikt się nie spodziewał. Bo przecież Los Blancos już wygrali Superpuchar Hiszpanii, w finale deklasując Barcelonę, teraz wygrywają ligę, również deklasując rywali, bo mają aż 13 punktów przewagi nad drugą Gironą (która potrafiła wbić Barcelonie dwa razy po 4 gole, a którą madrytczycy pokonali 3-0 i 4-0), a przecież jeszcze mają spore szanse na awans do finału Ligi Mistrzów, wystarczy pokonać Bayern w środę. Taki sezon notują Królewscy mimo przeciwności losu, które mocno dotknęły ekipę na starcie rozgrywek. Przypomnę, że więzadła krzyżowe zerwali Thibaut Courtois – podstawowy bramkarz, oraz Éder Militão i David Alaba, dwaj podstawowi stoperzy. Drużyna została bez trzech podstawowych piłkarzy formacji defensywnej, a kontuzji nabawił się także Vinícius Júnior, podstawowy goleador i napastnik napędzający akcje bramkowe. Zastępujący go Rodrygo nie uniósł ciężaru odpowiedzialności i zaciął się strzelaniu bramek. Z kolei w letnim okienku transferowym drużynę opuścił jej główny strzelec Karim Benzema. Na jego miejsce nie przyszedł nikt. W takich okolicznościach trudno było oczekiwać spektakularnych wyników. Tymczasem drużyna zjednoczyła się bardziej niż zwykle, a trener Carlo Ancelotti wyczarował nowych bohaterów. Filarem obrony został Antonio Rüdiger, na bramce szansę wykorzystał Andrij Łunin, a za strzelanie bramek wziął się pozyskany latem pomocnik Jude Bellingham, nowy bohater madridismo. Real nie strzelał dużo bramek i nie wygrywał wysoko, ale był solidny i zwarty w obronie, przez co trudno było go pokonać. Drużyna przegrała w sezonie tylko dwa mecze, oba z Atlético (tylko jeden w La Lidze) i pewnie kroczyła po swoje 36. mistrzostwo kraju. To stało się faktem dzisiaj, gdy Barcelona przegrała swój mecz 2-4 z Gironą, i spadła na trzecie miejsce. Real ma 87 punktów, więcej niż dwa lata temu, gdy również wygrał ligę z Carletto, a przecież wciąż jeszcze zostały do rozegrania cztery mecze. Wielkie gratulacje dla piłkarzy i trenera.
Campeones, campeones, ole, ole, ole!