Real Madryt króluje na Olimpie

Manchester City-Real Madryt Liga Mistrzów 2024

Cóż to był za mecz! Co za historyczne starcie! Niczym pojedynek dwóch bogów o przywództwo na Olimpie. Już w ćwierćfinale tegorocznej edycji Ligi Mistrzów los zetknął ze sobą dwie najlepsze drużyny ostatniej dekady – Real Madryt Carlo Ancelottiego i Manchester City Pepa Guardioli. Czyli hegemona rozgrywek (14 tytułów) i ich ostatniego triumfatora. Ekipę nie do zdarcia i perfekcyjną maszynę Pepa, która rok temu rozjechała Królewskich w półfinale (na Etihad wygrała 4:0). Pierwsze starcie na Bernabéu było pokazem jakości obu drużyn i widowiskiem godnym wielkości obu klubów, pełnym emocji i dramaturgii. Wynik zmieniał się jak w kalejdoskopie, bo The Citizens szybko wyszli na prowadzenie, ale 10 minut później już przegrywali. Po zmianie stron dwa genialne strzały z dystansu znów dały im prowadzenie, lecz pod koniec jak z armaty huknął Fede i skończyło się remisem. Wynik 3-3 nie krzywdził żadnej ze stron, chociaż trudno było w Madrycie nie odczuwać niedosytu. Rewanż w Manchesterze miał być formalnością dla Obywateli, bo ich twierdza od kilku lat pozostaje niezdobyta w Lidze Mistrzów, w ostatnich czterech wizytach Real cztery razy przegrał, tracąc w sumie 14 goli. Ale teraz jest nowy sezon i pisze się nowa historia…

W środę byliśmy świadkami występu, który w pewnym sensie przejdzie do historii. Real Madryt po heroicznym boju wyeliminował Manchester City w rzutach karnych, co samo w sobie nie byłoby niczym nadzwyczajnym, ale to proste stwierdzenie jest sporym niedopowiedzeniem. Nie pamiętam meczu, w którym jedna drużyna tak mocno zdominowała drugą, i na nic jej się to nie zdało. Statystyki są miażdżące. City stworzyło 33 sytuacje bramkowe (Real 8), oddało 11 celnych uderzeń (Real 3, wszystkie w pierwszym kwadransie, potem zupełnie nic), wykonało 46 wejść w pole karne (Real 8) i 18 rzutów rożnych (Real tylko 1), wszystko to świadczy o wielkiej przewadze gospodarzy, a bramki miały być tylko kwestią czasu. Miały być… Real niemal nie opuszczał własnej połowy, lecz jak ją opuścił, to od razu strzelił gola (Rodrygo) i prowadził aż do 76 minuty, gdy po błędzie Rüdigera wyrównał De Bruyne. Więcej goli nie było, w dogrywce piłkarze padali ze zmęczenia, a rzuty karne miały osobną dramaturgię, bo najpierw spudłował Modrić, potem jednak Łunin obronił strzały Silvy i Kovačića, Real wygrał 4-3 i w półfinale zmierzy się z Bayernem Monachium.

Głównym tematem dyskusji po meczu pozostaje kwestia estetyki gry. Bo nie wypada tak zachowawczo i bojaźliwie grać, wybijać na oślep, bo te cierpienia na boisku to także męczarnia dla widza, niegodna klubu o takiej tradycji. I tak dalej. To wszystko prawda. Jednak to chyba jedyna i jak widać skuteczna broń przeciw City, w końcu chodzi o wygranie i awans, a to się udało. Futbol to nie jazda figurowa, nie ma noty za styl – wygrywa ten, kto lepiej broni i więcej strzela. To takie proste. Nie można grać otwartego futbolu z The Citizens, bo to najlepsza technicznie drużyna świata, perfekcyjnie zorganizowana, bezlitośnie wykorzystująca każdy błąd przeciwnika. Gra obronna może nie jest efektowna, ale to również wielka umiejętność i część taktyki. Piłkarze Los Blancos wykonali nadzwyczajną pracę, byli zwarci, gotowi, uważni, uzupełniali się nawzajem, walczyli jak lwy nie pozwalając rywalowi na zadanie ciosu. Co z tego, że gracze Gurdioli zamknęli Real, założyli hokejowy zamek, wymieniali dziesiątki podań przed polem karnym, skoro nie umieli w to pole wejść ani oddać strzału. Real genialnie zneutralizował ich atuty. Owszem, często bronił zbyt nisko, może za rzadko wychodził do ataku i z przodu prezentował się niezdarnie, ale z tych niewielu akcji wykrzesał tyle samo, co City ze swojej wielkiej przewagi. Czyli jedną bramkę, która dla gospodarzy padła nie po jakiejś koronkowej akcji, tylko po prostym błędzie obrońcy, który podał Kevinowi piłkę jak na tacy. Wniosek jest taki, że styl gry Królewskich mógł się nie podobać, ale był jedynym słusznym w tej sytuacji. Trzeba to docenić, bo madrytczycy ani razu nie pękli wznosząc grę defensywną na poziom rzadko spotykany. O ile w ogóle spotykany. I dlatego ten mecz jest pod tym względem pionierski. Chociaż oczywiście wszyscy wolelibyśmy oglądać widowisko takie jak tydzień wcześniej w Madrycie. Teraz pora odpocząć i zregenerować siły, bo już w niedzielę kolejne wyzwanie – El Clásico na Bernabéu.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: