
W Wikipedii wyczytamy, że Muse to zespół angielski łączący rock alternatywny, rock progresywny, muzykę poważną, funk i elektronikę, określając nowy podgatunek new prog. Mniejsza o nazwy. Muse miesza wszystko i o dziwo, wychodzi mu z tego całkiem strawne danie. Ostatnio jednak zespół eksperymentuje więcej niż zwykle i nigdy nie wiadomo, co nam zaserwuje. Na poprzednich trzech płytach nie wychodziło to najlepiej, ale z każdej można było wyłowić jakieś perełki. Wytwórnia chciała od nich składanki typu Greatest Hits, to panowie przygotowali nowe nagrania czerpiące garściami z własnej (i nie tylko) twórczości. Tak oto dostaliśmy 9. album zespołu Matta Bellamy’ego zatytułowany Will Of The People (czyli po naszemu: Wola ludu), zupełnie inny od bezbarwnego poprzednika (Simulation Theory, 2018). Te zmiany to właściwie już norma w przypadku tej kultowej grupy. Dlaczego kultowej? Nie mam pojęcia, ale tak jakoś wyszło, że cokolwiek robił Matt Bellamy, zawsze znajdował poklask u słuchaczy. Nawet gdy błądził i przynudzał – wtedy mówiono, że poszukuje. Nie będę szerzej wnikał, robiłem to przy poprzednich recenzjach. Teraz przejdę od razu do rzeczy.
Każda płyta Muse jest trudna do oceny i nie inaczej jest z tą ostatnią. Trudna, bo miesza wiele stylów i niekoniecznie zawiera to, co kiedyś było normą. Wielu recenzentów już rozłożyło ją na czynniki pierwsze, opisując każdą piosenkę jakby to było jakieś wielkopomne dzieło. Wyluzujmy. Nie jest to żadne dzieło, ale na pewno dobry początek do poznania grupy dla tych, których ta przyjemność dotąd ominęła. Jak polubicie Wolę ludu, sięgnijcie śmiało po inne pozycje, zwłaszcza te wczesne, z pierwszej dekady obecnego milenium. Mimo fatalistycznych tekstów nowa muzyka jest różnorodna i może się podobać. Dla każdego coś miłego.
Przyznam, że nie lubię fortepianowych ballad z zawodzącym Bellamym, czyli tej rozmemłanej wersji Muse, więc siłą rzeczy je pominę. Nic specjalnego, czego byśmy nie słyszeli kiedyś i w lepszym wydaniu. Wkurza mnie, że niektóre poprzedzono i zakończono trzaskami i szumami, jakby pochodziły z analoga. Po co? Ktoś pewnie uznał, że to jest fajne, takie niby vintage. Trudno. Mnie bardziej interesują mocne rockowe kawałki, potencjalne hity, i takie też tu są. Już na starcie tytułowy Will Of The People, chyba najbardziej charakterystyczny dla grania, z jakim kojarzę Brytyjczyków. Mocny, rytmiczny kawałek, nieco glamrockowy, z chórkami i nośnym refrenem. Nie jest to może poziom Uprising (ale też nie oczekuję, by Muse kiedykolwiek ten poziom znów osiągnął), jednak to świetny utwór na początek płyty. Zachęca, by słuchać dalej. A dalej mamy Compliance, drugi singel, do którego teledysk kręcono w Polsce, zdecydowanie lżejszy, taki synthpopowy, „ejtisowy”, lecz i tu znalazło się miejsce na zaskoczenie intrygującą wstawką w środkowej części. Liberation przywodzi na myśl Queen z czasów Nocy w operze, nie rusza mnie to wcale. Ale Won’t Stand Down już tak. Utwór pilotował album jako pierwszy singel. Interesujący to wybór, bo numer nie jest przebojowy – to Muse stricte rockowy, wręcz numetalowy, z pazurem i ścianą gitar. Równie ostry, albo jeszcze ostrzejszy, jest oparty na miażdżącym thrashowym riffie Kill Or Be Killed, w którym znalazło się miejsce dla… growlu. Te dwa nagrania to bardzo mocne momenty albumu, taki powrót do korzeni, od których panowie w ostatniej dekadzie mocno odeszli. Jest jeszcze rozpędzona Euphoria, gdzie klimat budują syntezatory, ale mamy też hardrockową solówkę, więc wyszedł z tego bardzo smakowity miszmasz. I wreszcie finałowy We Are Fucking Fucked, który budzi mieszane uczucia, bo temat (i tytuł) fatalistyczny i niezwykle poważny, a wokal jakiś taki groteskowy, niewspółgrający z metalową oprawą utworu. Ale może się czepiam…
Wymieniłem sporo nagrań więc już samo to świadczy, że jest nieźle (bo te nietrafione pominąłem). Will Of The People to bardzo solidny album, najlepszy od ponad dekady, zaskakująco spójny, mimo że przecież czerpie inspirację z wielu różnych płyt i okresów. Dałbym ocenę trzy i pół, ale nie stawiam połówek, więc tym razem podciągnę w górę, gdyż Muse wrócił na właściwe tory i trzeba to docenić. Oby Matt znów nie zaczął eksperymentować.
Moja ocena 4/5