DISTURBED Divisive 2022

Disturbed Divisive recenzja

„Czy na kolejnej płycie będą już same bezpłciowe ballady, czy raczej mocna porcja hard rocka i powrót do korzeni. Obawiam się tego pierwszego, ale trzymam kciuki za to drugie.” Takimi słowami kończyłem recenzję poprzedniej płyty metalowego zespołu Disturbed zatytułowanej Evolution. Na czym polegała ta ewolucja? Na ukłonie w stronę komercji i odejściu od ostrego hard rocka w stronę miałkiego pop rocka i nudnawych ballad. Minęły cztery długie lata i oto panowie wraz z płytą Divisive wreszcie zaprezentowali nową muzykę. Jaka jest? Trzymanie kciuków pomogło. Kwartet z Chicago wrócił do korzeni i znów jest mocarny. Nawet The Guy wrócił na okładkę! Reszta się nie zmieniła – wszystkie utwory są takie same i trudno je odróżnić. Wszystkie poza jedną balladą, ale tę z litości przemilczę, bo nie tego szukam na płytach Disturbed.

Muszę teraz dobrze przemyśleć to, co napiszę. Lubię tę grupę za bezkompromisowość, za ostre granie, umiejętne łączenie ciężaru z melodią, za 100% metalu w metalu. Zresztą nie tylko ja – Disturbed z pięcioma płytami z rzędu debiutował na szczycie Billboard Top 200, co wśród hardrockowych zespołów udało się jeszcze tylko Metallice i Dave Matthews Band, dwa razy był nominowany do Grammy. Sukcesów sporo na koncie, chociaż gdy ktoś ma wymienić najlepsze zespoły rockowe, rzadko poda Disturbed. To wina tej bezkompromisowości, braku pamiętnych hitów. Ale sukcesy nie zawsze są miara jakości muzyki. Zespół ostatnio zmienił kierunek, zaczął na siłę szukać tych hitów, coverował nawet duet Simon & Garfunkel – trudno być dalej od metalu czy hard rocka niż ci dwaj panowie. Rozumiem to, ale kompletnie nie popieram. Dlatego tak cieszy powrót do grania czystego, zabójczego rocka, niczym za wczesnych lat. Taki jest album Divisive – ostry jak brzytwa, bez ukłonów w stronę mainstreamu, nie dający słuchaczowi chwili wytchnienia (poza tą nieszczęsną balladą, ale może obok 9 petard takie jedno zwolnienie było niezbędne).

Opisywanie poszczególnych nagrań mija się z celem. Jak wspomniałem, są bardzo podobne, wszystkie niosą sporą dawkę adrenaliny, podnoszą ciśnienie, ale też wywołują banana na twarzy miłośnika heavy metalu. Mnie najbardziej podchodzą te najcięższe utwory – tytułowy Divisive, singlowy Bad Man (inspirowany sytuacją na Ukrainie okraszony został interesującym teledyskiem) oraz bardzo nośny Hey You. Ale przy kolejnym przesłuchaniu spodobał mi się Part Of Me czy melodyjny Won’t Back Down. Naprawdę trudno wybrać, bo jeśli akceptujesz takie granie oparte na agresywnych riffach, reszta to drobiazgi. Jednak z powodu tej monotonii ocena nie może być zbyt wysoka. Trafnie opisał płytę wokalista David Draiman: „90% heavy as fuck and 10% of caring, loving goodness”. Na koniec dodam, że divisive oznacza stwarzanie podziałów więc tytuł znakomicie pasuje do sytuacji na świecie (i w Polsce też za sprawą jednej partii i jednego małego nikczemnika).

Moja ocena 3/5

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: