THRESHOLD Dividing Lines 2022

Threshold Dividing Lines 2022 recenzja

„Grupa powinna zaoferować coś więcej niż granie w kółko tego samego. Może więc kolejnej identycznej płyty Threshold nie ocenię tak wysoko? Poczekajmy, aż się ukaże”. Tak pisałem w 2017 roku po premierze albumu Legends Of The Shires jednej z moich ulubionych grup rockowych w ostatnich latach. I trochę zapeszyłem, bo na swój najnowszy krążek kwintet z południowej Anglii kazał czekać bardzo długo, bo aż 5 lat. Czy było warto? Jasne, że tak. Threshold to klasycy brytyjskiego prog metalu (w jego melodyjnej odmianie), a każda ich płyta daje gwarancję jakości i coś po sobie zostawia. Możemy się spodziewać nie tylko technicznej wirtuozerii, lecz również świetnych, wpadających w ucho piosenek. Nie inaczej jest na albumie Dividing Lines.

W zasadzie już sam początek rozwiewa wątpliwości co do dyspozycji formacji Richarda Westa i Karla Grooma. Haunted to oparta na gęstym riffie rockowa petarda, która czaruje nie tylko chwytliwą melodią, ale efektownym zwolnieniem w środkowej części. Uwielbiam takie niespodzianki. Bardziej „metalowo” wypada utwór Complex, w którym już nie ma żadnych kompromisów, oraz wydany na singlu Silenced, który mnie jakoś nie przekonał. Dużo lepszym przebojem byłby The Domino Effect, gdyby nie trwał… 11 minut. To prawdziwe magnum opus płyty, dzieło doskonałe, z delikatnym początkiem, dynamicznymi zwrotkami i nośnym refrenem, oraz obowiązkowym twistem w środku i rozbudowanym finałem, gdzie muzycy mogą zaszaleć. Na każdym albumie panowie serwują takie podniosłe, wielowątkowe minisuity rockowe, nie rezygnując w nich z przebojowości. Jest tu jeszcze jeden kolos Defence Condition, zbudowany w podobny sposób, ale już nie tak dobry. Zresztą reszta utworów też stoi na przyzwoitym poziomie, nie ma tu typowych wypełniaczy, które by drażniły czy burzyły nastrój.

Dividing Lines to bardzo bezpieczny album. Zrobiony według starego patentu, świetnie wyprodukowany, dopieszczony brzmieniowo, nawet wokalista Glynn Morgan na dobre zadomowił się w zespole i wykonuje na tyle dobrą robotę, że nie tęsknimy (czytaj: mniej tęsknimy) za Damianem Wilsonem. Innymi słowy, nic tu nie zaskoczy słuchacza obeznanego z twórczością Threshold. Czy to dobrze? Zależy, co kto lubi. Stabilizacja to też recepta na sukces, bo mimo braku innowacji płyt zespołu zawsze słuchało się dobrze – duża w tym zasługa przebojowości materiału, łatwości tworzenia wpadających w ucho utworów, niepozbawionych jednakże rockowego sznytu. Moje obawy, że muzycy zjadają własny ogon, są więc trochę chybione. Oni nie idą na kompromis, nie ugrzeczniają swej muzyki, tacy po prostu są, i nie mają potrzeby się zmieniać. Dopóki serwują takie utwory, jak te wyżej wymienione, nie można narzekać. A jak to wszystko wypada na żywo, będziemy się mogli przekonać pod koniec lipca na Ostrów Prog Metal Rock Festival.

Moja ocena 3/5

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: