TORI AMOS
Ocean To Ocean
2021
„Obyśmy teraz nie musieli czekać trzy lata” – tak zakończyłem recenzję poprzedniego, świetnego albumu Tori Amos zatytułowanego Native Invader. No i nie czekaliśmy trzy lata. Czekaliśmy cztery. Wydany jesienią 2021 roku krążek Ocean To Ocean miał dla artystki szczególne znaczenie. Kochająca podróże, żyjąca między Kornwalią a Florydą Tori bardzo cierpiała podczas pandemii, a brak możliwości koncertowania i kontaktu z ludźmi wywołał u niej duchowy kryzys. „Jeśli lekarstwem na twoje problemy były podróże, to w tej chwili jest to niemożliwe. Moją metodą na trudności od zawsze były podróże. Zamiast tego musiałam nauczyć się znów podróżować tak, jak wtedy, gdy miałam pięć lat – w mojej głowie”. Rozwiązaniem okazała się muzyka. Wokalistka odrzuciła napisane wcześniej utwory, które nie pasowały do jej aktualnego stanu, i zaczęła tworzyć od nowa. Efektem jest bardzo osobista płyta, emocjonalnie zbliżona do debiutu Little Earthquakes sprzed 30 lat. „Ten album jest o problemach i stratach oraz radzeniu sobie z nimi. Zdałam sobie sprawę, że muszę pisać z perspektywy miejsca, w którym się znajduję. Byłam w swoim prywatnym piekle, więc powiedziałam sobie: to stamtąd piszesz – robiłaś to wcześniej” .
Jak można się domyślić, mówiący o poczuciu zagubienia, także emocjonalnego, o potrzebie bliskości, o wzajemnym wsparciu w destrukcyjnych czasach Ocean To Ocean to album stonowany, delikatny, na pewno cieplejszy od poprzednika. Właściwie jedynym dynamiczniejszym utworem jest Spies, który jako drugi wydano na singlu. Pierwszym pilotem był Speaking With Trees, i ten jest bardziej reprezentatywny dla całości. Jednak tak naprawdę mam problem z wybraniem wyróżniających się piosenek. Czy to subtelna Flowers Burn To Gold, gdzie do budowania nastroju wystarczy głos i pianino, czy refleksyjna Swim To New York State, czy wreszcie bardziej eksperymentalne 29 Years i How Glass Is Made – wszystkie tworzą cudowny refleksyjny nastrój, jakim przepełniona jest cała płyta. Do współpracy z Amos po 10 latach powrócił perkusista Matt Chamberlain i jego wkład jest tu słyszalny (posłuchajcie choćby pełnego energii Metal Water Wood – jakbym się cofnął o 40 lat i słuchał eksperymentów bardzo cenionej przeze mnie wtedy Kate Bush).
Tori Amos nagrała bardzo ładny album. Ale tych „ładnych” było sporo, a pamiętamy głównie te, które przynoszą kawałki nie do zdarcia, takie od razu zapadające w pamięć (nie mylić z przebojami, bo to nie tego typu artystka, jej pop jest dojrzały, bardziej ambitny, a stacje radiowe tego nie lubią). Takich nagrań tutaj nie ma, i to jest główna wada wydawnictwa. Ale i tak słucha się z przyjemnością, zwłaszcza w jesienne i zimowe wieczory (premiera była w październiku 2021). Trochę zwlekałem z odsłuchem i opisem, ale nic straconego – za trzy, cztery miesiące będzie jak znalazł.