Zespołowi Rammstein kibicuję od samego początku ich kariery, a dokładnie odkąd usłyszałem utwór Rammstein wykorzystany w filmie Davida Lyncha Zagubiona autostrada. Potem sięgnąłem po genialny debiutancki album Niemców i przepadłem. Zawsze, gdy przyjeżdżali do Polski, byłem na ich koncertach, które z trasy na trasę rosły i już nie mieszczą się w kameralnych halach, potrzebne są największe stadiony. Ich wczorajszy występ na Stadionie Narodowym w Warszawie przyćmił wszystko, co robili dotychczas. I nie ma znaczenia, że musiałem czekać trzy lata, bo przez pandemię wciąż przesuwali datę występu. W końcu przyjechali i rozwalili system.
Zastanawiałem się, jak opisać ten koncert, ale w końcu stwierdziłem, że to nie ma sensu, bo i tak słowa nie oddadzą tej gorącej atmosfery, jaką zgotowało ponad 40 000 fanów; potęgi i mocy brzmienia, które było czyste i przestronne (o co wcale nie łatwo na tak dużym obiekcie); siły rażenia tych utworów, które nic się nie zestarzały, a na żywo wybrzmiewają sto razy lepiej, niż słuchane z płyt. Panowie zagrali głównie swoje klasyczne hity, łącznie z tymi wczesnymi, które po ćwierćwieczu nic się nie zestarzały. Był więc Rammstein z buchającym ogniem Lindemannem, był Sehnsucht i Du riechst so gut, było mocarne Sonne, podczas którego cały obiekt stawał w płomieniach, był zupełnie inna, „fortepianowa” wersja Engel, po której muzycy w małych łódkach „płynęli” na scenę niesieni rękami widzów, był największy hicior Du hast odśpiewany przez cały stadion, był wreszcie Mein Teil z obowiązkowym gotowaniem w kotle klawiszowca Christiana Lorenza. Świetnie wypadły utwory sprzed trzech lat, na czele z mocarnym Deutschland wzbogaconym o długie elektroniczne intro, oraz Puppe z płonącym wózkiem – to poruszająca piosenka o chłopcu zamkniętym w pokoju, którego siostra jest gwałcona za ścianą, a on rozładowuje emocje na podarowanej lalce. Z nowej płyty Zeit wybrano tylko cztery kompozycje, ale te najważniejsze – poza utworem tytułowym Armee der Tristen i Zick Zack na początku oraz zamykające koncert Adieu.
Nie da się oddać ogromu i finezji widowiska, jakie zgotowali Lindemann i spółka. Rammstein zawsze słynął z interesującej oprawy wizualnej koncertów – świetnej gry świateł i kapitalnych efektów pirotechnicznych, ale teraz doprowadził ten system do absolutnej perfekcji. Nie wiem, czy istnieje obecnie grupa rockowa prezentująca lepsze widowisko. A właśnie o to tu chodzi – o widowisko, bo to już nie czasy kameralnych występów przed niewielką publiką. Ludzie siedzący na stadionie sto metrów od sceny nie dostrzegą szczegółów, muszą za to dostać efektowne show. I takie Rammstein zapewnia w stu procentach. Zdjęcia też nie oddadzą tego, co razem z Gośką mieliśmy okazję przeżyć wczoraj, ale poza wspomnieniami to jedyna pamiątka, jaka mi pozostaje, dlatego poniżej prezentuję te najlepsze zdjęcia. I wyrażam nadzieję, że to nie ostatnie spotkanie z Rammstein, że grupa będzie działać dalej i jeszcze nieraz powróci do Polski.