ACCEPT Too Mean To Die

Accept Too Mean To Die recenzjaACCEPT
Too Mean To Die
2021

Kopiuj wklej. Tak mógłbym pisać recenzje kolejnych albumów niemieckich klasyków metalowego łojenia z Accept. Wolf Hoffmann i spółka albumem Too Mean To Die z przytupem wkroczyli w 2021 rok, a krążek chociaż niczym specjalnym nie zaskakuje, jest jednak oczywistą kontynuacją tego, co panowie robią od reaktywacji w 2009 roku. I robią to doskonale. Raz lepiej, raz nieco gorzej – to rzecz gustu, co komu pasuje, lecz ciągle na przyzwoitym poziomie. Każdą płytę ubarwiają drapieżne wokale Marka Tornillo (ktoś jeszcze tęskni za Udo Dirkschneiderem?) i ogniste solówki Wolfa, który jest tu szefem i jedynym członkiem oryginalnego składu. Na pokładzie jest dwóch nowych członków (basista Martin Motnik i trzeci już gitarzysta Philip Shouse), ale nie ma to żadnego znaczenia dla tego, co słyszymy. A słyszymy mniej więcej to samo, co na poprzednich płytach z udziałem Tornillo, czyli The Rise Of Chaos, Blind Rage, Stalingrad i Blood Of The Nations. Skład Accept zmieniał się wielokrotnie, ale styl pozostał ten sam. I dobrze.

Zespół prochu nie wymyśla, od ponad 40 lat oferuje klasyczny heavy metal, taki do kiełbaski i piwa, jednocześnie powiela własne schematy, gra mniej więcej tak samo i to samo, ale na takim poziomie i z taką werwą, że swym entuzjazmem mógłby zarazić wiele młodszych kapel. I o to tutaj chodzi. Reszta to detale, bo same kompozycje zwykle bywały dość toporne i dalej takie są. Czasem trudno je rozróżnić, ale zarażają swą energią i dają sporo radości podczas słuchania. Wymiatają zwłaszcza te z pierwszej części albumu. Otwierający zestaw Zombie Apocalypse rozwija się niczym słynne Metal Heart, a gdy już nabierze mocy, jest agresywny i przebojowy. Jeszcze mocniejszy jest tytułowy Too Mean To Die – to klasyczny Accept, rozpędzony i drapieżny, z dynamiczną melodią i zadziornym wokalem (nie muszę dodawać, że Mark Tornillo spisuje się kapitalnie). Oba nagrania wydano na singlach, podobnie jak The Undertaker, który zaczyna się jak typowa pościelówa, ale z czasem nabiera tempa i pod koniec imponuje gitarową solówką. Są obowiązkowe chóry – znak firmowy Niemców, i gdyby jeszcze dołożyć wyrazisty refren, mielibyśmy absolutny hit numer jeden. Ale i tak jest nieźle. Kandydatem na przebój jest też Overnight Sensation, utwór nieco lżejszy, bardziej hardrockowy w stylu lat 80. To chyba wszystkie najlepsze momenty płyty. Jest jedna ballada, są typowe dla Accept szybkie numery No One’s MasterSucks To Be You, ale te raczej nie zostają w głowie. Ot, typowe łojenie. Warto wymienić jeszcze Symphony Of Pain z wplecionym motywem Ody do radości Beethovena – tu też brak rozpoznawalnego refrenu, ale i tak utwór ma szansę zostać koncertowym klasykiem. Niezły jest sam finał albumu w postaci instrumentalnej kompozycji Samson And Delilah. Tu też jest ukłon w stronę klasyki (Dvořák), nieco pachnie Orientem i to na pewno jakiś powiew świeżości, bo Accept rzadko nagrywa utwory instrumentalne, to raczej domena solowej twórczości Wolfa.

Nie ukrywam, że lubię tego typu granie, nawet jeśli dzisiaj jest nieco staromodne. Ale mody wracają, a dobry heavy metal nie ma metryki. Accept gra swoje, robi to dobrze, a Too Mean To Die doskonale to udowadnia. Brzmienie jest mocne i soczyste, forma muzyków znakomita, a kompozycje całkiem przyzwoite. Oczywiście nie jest to żadna wybitna pozycja, nie stanie się klasykiem, bo inne czasy i inne oczekiwania. Trudno powiedzieć, czy album jest lepszy, czy groszy od poprzedników. Moim zdaniem to podobny poziom, a pierwsze 15-20 minut powala na kolana. To i tak sporo. Ta muzyka kąsa niczym wąż z okładki, a weterani na pewno nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: