FLOWER KINGS
Waiting For Miracles
2019
Wbrew nazwie, rock progresywny nie zawsze charakteryzuje progres. Często wykonawcy stoją w miejscu, nie rozwijają się, ich muzyka niegdyś świeża i frapująca, z czasem nudzi i męczy. Aby tego uniknąć, warto czasem zrobić sobie dłuższą przerwę od nagrywania, oczyścić umysł, przemyśleć pewne sprawy i wrócić dopiero wtedy, gdy ma się coś konkretnego do zaoferowania. Taką drogę obrał zespół Flower Kings, szwedzka ikona prog rocka, który już raz się nieco zapętlił i po ponad dekadzie grania wziął 5-letni urlop, by w 2012 roku powrócić albumem Banks Of Eden i rok młodszym Desolation Rose. Oba całkiem udane, choć bez szału – po prostu moda na takie granie minęła i trzeba naprawdę stworzyć wielkie rzeczy, by dzisiaj zaistnieć w tym gatunku. Niemniej wielbiciele rozbudowanych kompozycji w stylu dawnego Genesis czy Yes szukają takiej muzyki i nie mają zbyt wielkiego wyboru wykonawców, a mało kto tak dobrze kultywuje artrockowe tradycje jak właśnie Kwiatowi Królowie. Więc pal licho modę – jeśli ktoś nadal potrafi czarować dźwiękami wzorem starych mistrzów, to ja się pod tym podpisuję. A panowie z Flower Kings potrafią. Skoro potrzebowali 6 lat przerwy – nie szkodzi, a nawet tym lepiej. Byłem pewny, że ilość zamienią w jakość i wrócą silniejsi. I dokładnie tak się stało.
Brakowało mi ich muzyki. Nie czekałem na cud, ale Roine Stolt chyba tak, bo dokładnie taki tytuł nadał nowemu wydawnictwu. Podwójny album Waiting For Miracles przynosi niemal półtorej godziny muzyki opartej na starych sprawdzonych patentach i aż 15 nowych utworów (10 w wersji podstawowej i 5 bonusowych na drugim dysku), z których niektóre to prawdziwe „cuda”. Wydawca przed premierą obiecywał dużo vintage’owych partii klawiszowych i długich gitarowych solówek uzupełnianych elementami muzyki symfonicznej, popowej i filmowej, i wszystkie te elementy są obecne, co w połączeniu z dobrymi (na ogół) melodiami tworzy intrygującą całość. Nie ma żadnych przekombinowanych kolosów, najdłuższe są dwa 10-minutowe utwory – to odpowiedni czas, by nie znudzić słuchacza, a jednocześnie wystarczająco rozwinąć pewne motywy i dać poszaleć instrumentalistom. Miracles For America to dość dynamiczna kompozycja z dwoma ciekawymi przełamaniami melodii, z kolei kameralna Vertigo zdecydowanie bardziej mi podchodzi, czaruje klimatem i gitarowymi popisami. Wydaje się, że to właśnie partie instrumentalne są najważniejszym elementem nagrań Flower Kings (nie ujmując niczego wokalom Roine Stolta i Hasse Fröberga), bo nawet gdy melodie lekko kuleją, popisy muzyków podnoszą je do rangi sztuki (wystarczy posłuchać końcówki Sleep With The Enemy, czy dwóch kompozycji instrumentalnych – na wskroś rockowej The Rebel Circus oraz patetycznej, ozdobionej chórami gitarowo-klawiszowej symfonii Ascending To The Stars). Ale moim zdaniem najlepsze w zestawie są dwa krótsze, 5-minutowe nagrania. Czasem tyle wystarczy, by sięgnąć nieba. The Bridge po delikatnej części wokalnej serwuje gitarowy odjazd w przepięknym finale, zakończonym słowami „waiting for miracles”. To magiczny moment płyty, bo ten cud przecież już się wydarzył, właśnie w tej piosence. A drugi mamy w finale albumu – The Crowning Of Greed to kolejna pastelowa pościelówa malowana gitarami, gdzie głos pojawia się dopiero w samej końcówce. Idealne zwieńczenie albumu. Co prawda jest jeszcze drugi dysk, lecz stanowi zbędne uzupełnienie materiału, nie znalazłem tu niczego, co by przykuło moją uwagę (odwrotnie niż na wspomnianych krążkach sprzed kilku lat, gdzie gros bonusów był na poziomie podstawowej wersji).
Waiting For Miracles to kolejny udany album Flower Kings, jeden z lepszych w dyskografii, który najbardziej zachwyca wirtuozerią starych wyjadaczy (Roine Stolta, Hasse Fröberga, Jonasa Reingolda) i rośnie z każdym kolejnym przesłuchaniem. Gorąco polecam, zwłaszcza tęskniącym za artrockowymi klimatami lat 70. Długa przerwa wyszła zespołowi na zdrowie, liczę jednak na kolejną płytę znacznie wcześniej niż w 2025 roku.