NEIL YOUNG & CRAZY HORSE
Colorado
2019
Przyznam bez bicia, że niezbyt chętnie sięgam po nowsze płyty Neila Younga, bo facet nudzi niemiłosiernie. Ja wiem, że to zasłużony dla rocka artysta, autor wielu filozofujących piosenek na tematy ważne dla ludzi, ale śpiewa fatalnie, a i muzycznie do mnie nie przemawia. Lubię go wtedy, gdy odchodzi od ckliwego akustycznego folk rocka na rzecz mięsistego grania lub klimatów psychodelicznych (wtedy nawet ten głos nie przeszkadza, a jeśli gra długie gitarowe solówki, to już nic więcej nie trzeba), jednak ostatnio zdarza mu się to coraz rzadziej. W 2012 zaskoczył kapitalną płytą Psychedelic Pill nagraną z towarzyszeniem Crazy Horse, ale chwilę wcześniej była przecież nudna Americana także z tym zespołem. Człowiek kameleon, nigdy nie wiemy, na co można trafić. Kolejne solowe płyty nie są warte wspominania i obok tej najnowszej też bym pewnie przeszedł obojętnie, gdyby nie fakt, że znów firmuje ją wraz z Crazy Horse. Więc może panowie coś konkretnego pograją i tym razem?
Trochę pograli. Wprawdzie nie ma tu takich kolosów jak na Psychedelic Pill, ale jedna kompozycja przekracza 13 minut. Nosi tytuł She Showed Me Love i jest koronną kompozycją wydawnictwa zatytułowanego Colorado – to od nazwy stanu, gdzie zarejestrowano materiał. Jest tu brudna gitara, są długaśne solówki na tle chóru powtarzającego tytuł, utwór jest hipnotyczny, transowy, czas mija przy nim szybko i to jest ten najlepszy moment płyty, chociaż sama piosenka jakaś wybitna nie jest. Na pewno wolę te długasy sprzed siedmiu lat. Reszta jest krótka i… taka zwyczajna, jak to u Younga, który zawsze jest szczery i naturalny, nigdy nie walczył o popularność swoich nagrań czy ich obecność na listach przebojów, nigdy nie szedł z duchem czasu i nie naginał się do panujących trendów. Po prostu gra swoje, wystarczy odpalić przesycony harmonijką ustną i całkiem nośny Think Of Me na początku i już wiadomo, o co chodzi. Reszta jest raczej spokojna i nieco rozlazła, najlepiej to pokazują promujące album nagrania Milky Way i Rainbow Of Colors – ładne, sympatyczne i… kompletnie nijakie. W tym pierwszym jeszcze gitara „gently weeps”, ale i tak oba zapomniałem zaraz po wybrzmieniu, i właściwie to dotyczy niemal całości materiału, może poza niezłym Help Me Lose My Mind, taką kwintesencją stylu Crazy Horse w pigułce (ale nie „psychodelicznej”).
Colorado to ładna płyta, nawet lepsza od kilku ostatnich (tych „solowych”), ale zupełnie nie dla mnie. Miło, gdy się sączy gdzieś w tle, ale niczym specjalnym nie zachwyca. Typowy amerykański folk dla tych, którzy lubią tego typu monotonne i smętne granie. Nie ma dobrego śpiewu (chociaż w tekstach jest głębokie zaangażowanie w ochronę środowiska, ekologię, itp.), nie ma długich, spektakularnych solówek gitarowych, nie ma niczego, do czego chętnie wrócę za jakiś czas. Posłuchałem, odhaczyłem, dziękuję, dobranoc.