SOEN
Lotus
2019
Obserwuję grupę Soen od samego początku jej działalności, czyli od debiutanckiej płyty Cognitive z 2012 roku, ale dopiero czwarty album formacji zatytułowany Lotus zobligował mnie do napisania kilku słów (i to też nie od razu). Nie dlatego, że te wcześniejsze były słabe, ale po prostu nie całkiem do mnie trafiały. Szwedzko-amerykański kwartet (obecnie już kwintet) oskarżany początkowo o kopiowanie Toola, z czasem inteligentnie ewoluował, dorobił się własnego stylu (no, może nie do końca, ale na pewno panowie grają teraz nieco inaczej, bardziej konkretnie), a pierwszym owocem tych zmian była Lykaia sprzed dwóch lat. Tegoroczna płyta zatytułowana Lotus idzie jeszcze dalej – progrockowe łamańce wzbogacono o dobre melodie i tak oto Soen stworzył swoje najlepsze, najbardziej spójne i zarazem najbardziej przystępne dzieło. Może nie każdemu aż takie złagodzenie brzmienia podejdzie, ale nie mam wątpliwości, że to progresywny metal najwyższej próby i w pełnym tego słowa znaczeniu, grupa bowiem nie zapętliła się (jak wielu w tym gatunku) tylko wciąż poszukuje nowych brzmień, rozwija się i urozmaica swą muzykę.
W zasadzie każde z nagrań oferuje wspaniałe momenty. Poszatkowany riffami Opponent dobrze otwiera zabawę oferując skrót tego, co nas dalej czeka – masywne gitary, lżejszy refren, zmiany tempa, efektowna część liryczna i szlachetny, elegancki wokal Joela Ekelöfa. Lascivious urzeka piękną melodią i Hammondami Larsa Åhlunda w środkowej partii. Ostry i zadziorny Martyrs (także z cudownym przełamaniem) promował płytę na singlu i słusznie, bo to przebojowy kawałek (jeśli takiej pojęcie ma w ogóle sens w przypadku Soen). Z kolei Lotus (do którego nakręcono świetny animowany klip), podobnie jak i bardziej akustyczny River, to utwory lżejsze, bliskie klimatom znanym z Pink Floyd i mnie, miłośnikowi formacji Watersa i Gilmoura to nie mogło umknąć. Polecam zwłaszcza kapitalne solo gitarowe Cody’ego Forda w utworze tytułowym. Floydami, ale tymi nieco późniejszymi, pachnie także utwór Covenant, kolejny singel z wstrząsającym wideoklipem o pedofilii w kościele. To ostra rzecz, której rytm wyznaczają partie basu Stefana Stenberga, a przy słowach „the sinner will die” miałem autentyczne ciarki, ale może to kwestia sugestywnego obrazu? Penance jakoś nie został mi w pamięci, może ewentualnie za sprawą dynamicznej części instrumentalnej, podobnie jak następujący po nim Rival. Za to wrażenie robi Lunacy z cudownym akustycznym finałem, który idealnie wieńczy ten piękny album.
Lotus to płyta, która może trochę podzielić fanów. Jednym zabraknie metalowego mięcha, czadu, agresji i surowości z wczesnych lat. Inni docenią przestrzenność brzmienia i lepsze melodie, dzięki którym utwory zyskały nowy oddech, stały się bardziej wyraziste i konkretne. Ja zdecydowanie jestem w tej drugiej grupie. Soen wreszcie znalazł idealną równowagę między progrockowymi szaleństwami a przebojowością w dobrym tego słowa znaczeniu. To już nie jest mroczne granie dla samego grania, dowodzące wirtuozerii muzyków i niewiele więcej. Umiejętność pisania prostych, nieprzekombinowanych utworów jest równie ważna co techniczne popisy. Czasem nawet ważniejsza. Poprzez Lotus Szwedzi udowadniają, że Soen to obecnie to jedna z najciekawszych, najbardziej twórczych i rozwojowych progmetalowych formacji, jakie działają na rynku. Na koniec podkreślę też atrakcyjną formę wydania albumu (digipack z niespodzianką) – widać, iż panowie zadbali o drobiazgi i po prostu dopieścili fanów. Już się nie mogę doczekać, co zaproponują na kolejnym wydawnictwie.