SANTANA Africa Speaks

Santana Africa Speaks recenzjaSANTANA
Africa Speaks
2019

Carlos Santana to postać pomnikowa współczesnego rocka, gitarzysta wielki i legendarny, który nagrał niezliczoną ilość płyt lansując niezapomniane przeboje, o co w muzyce gitarowej przecież nie tak łatwo. Owszem, wiele z hitów to zwykłe piosenki nagrane przy udziale zaproszonych gości, ale jakie to ma znaczenie? Santana jest wielki i taki pozostanie, niezależnie od jakości kolejnych krążków, które dostarcza dość regularnie. Rzadko są odkrywcze i w całości porywające, ale trafiają się perełki, jak choćby Supernatural z 1999 roku, którym powrócił z niebytu na same szczyty list przebojów, czy choćby ostatni krążek zatytułowany po prostu IV, którym artysta odświeżył klasyczny skład swojej formacji sprzed czterech dekad i stworzył dzieło absolutnie doskonałe. Nie co dzień jest niedziela, więc kolejny krok musiał być mniej spektakularny. I taki właśnie jest nowy album Africa Speaks. Jest zupełnie inny niż poprzednik. To kolejna muzyczna podróż gitarzysty w świat inspirowany dźwiękami i rytmami z Afryki, w której obok gitary mistrza główną rolę gra hiszpańska wokalistka Buika (tak na marginesie bardziej znana z muzyki latynoskiej niż afrykańskiej).

Nie chcę narzekać dla zasady. Santana już swoje zrobił, teraz 72-letni muzyk ma prawo eksperymentować, szukać nowych brzmień, bawić się dźwiękami, które akurat w danym momencie go fascynują. Tak zrobił tym razem sięgając do muzyki afrykańskiej, która jak twierdzi „zawsze była głęboko zakorzeniona” w jego sercu („rytm, groove i melodie z tego kontynentu mam w swoim DNA”). Problem w tym, że nagrał album dość przeciętny, żeby nie powiedzieć słaby. Nośne hasła typu „Afryka”, „mieszanka kulturowa”, „fuzja rocka, jazzu i latino”, to trochę za mało, trzeba jeszcze mieć pomysł, by to wszystko miało ręce i nogi, by wydawnictwo wyróżniało się od wielu podobnych na rynku. Niby tym wyróżnikiem jest brzmienie gitary Carlosa (którego na perkusji wspomaga grająca z werwą żona Cindy Blackman Santana), ale nie zawsze to dobrze współgra z resztą materiału. Kompozycje są bezbarwne, przewidywalne, melodie nijakie (w ogóle są jakieś melodie?), a i sam ludowy, jednostajny śpiew Buiki nie porywa (a na dłuższą metę wręcz irytuje). Gdyby jej udział był mniejszy (a niestety jest współautorką większości nagrań), myślę, że płycie to wyszłoby na dobre. Ale mamy co mamy – dobre momenty (np. szaleństwo na Hammondzie w Batonga), kilka niezłych solówek (w końcu to teoretycznie album Santany) i całą masę różnego rodzaju egzotycznych instrumentów i przeszkadzajek (conga, cowbell, timbale). Jeśli miałbym coś wyróżnić z tego bezpłciowego zestawu, byłyby to trzy utwory. Singlowy Breaking Down The Door jako dobra wizytówka całości (urocza partia akordeonu), porywający, najbardziej „afrykański” Bembele i zamykający całość Candombe Cumbele, w którego warstwie instrumentalnej dzieje się bardzo wiele (doceńcie zwłaszcza bębny, jeśli tylko przebrniecie przez popisy Buiki) – zresztą podobnie jest z Paraísos Quemados.

Africa Speaks ma się nijak do ważnych, klasycznych płyt Santany, lecz też nie popadajmy w skrajności – Carlos miał wiele słabszych pozycji, a ta nowa np. 30 lat temu z pewnością zrobiłaby spore wrażenie. Dzisiaj nie robi i ta pierwsza płyta nagrana dla wytwórni Concord Records, do tego na 50-lecie od debiutu płytowego Santany (!), nie pozostawia po sobie niczego, do czego warto wrócić za kilka lat. Grunt, że w Shangri La Studios w Malibu wszyscy się dobrze bawili, w 10 dni zarejestrowano niemal 50 utworów, więc starczy na jeszcze dwa czy trzy albumy….

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: