WHITESNAKE Flesh & Blood

Whitesnake Flesh And Blood recenzjaWHITESNAKE
Flesh & Blood
2019

Melodyjnego hard rocka nigdy dość, zwłaszcza gdy grają go wygłodniali weterani. Brytyjski zespół Whitesnake poprzedni album wydał w 2011 roku, więc z przyjemnością sięgnąłem po ich nową propozycję. Nie dlatego, żebym jakoś specjalnie uwielbiał tę formację, ale wychowałem się na rocku lat 70. i 80., więc z pewnością mam do ówczesnych wykonawców pewien sentyment. Nawet jeśli wtedy Whitesnake postrzegałem jako kalkę Deep Purple, taką kopię dla ubogich, to jednak czas robi swoje. Panowie prochu nie wymyślą, ale grają dla starych pryków, tych 50+ jak ja. Oczekiwań nie miałem żadnych – bo też jakie mam mieć wobec grupy, która nagrała kilka fajnych rockowych hitów i tyle. Żadnej wielkiej płyty. Żadnego krążka, który można stawiać obok wybitnych dzieł kolegów z lat 70. Liczyłem jedynie, że skoro panowie wyszli z niebytu po 8 latach milczenia, to coś musiało ich do tego pchnąć, jakiś nagły przypływ weny, i mają coś konkretnego do zaoferowania. Coś ponad zwykłe, solidne rzemiosło. Niestety, pomyliłem się. Jednak i to rzemiosło jest całkiem znośne, gdy ktoś chce posłuchać prostego hard rocka w stylu lat 80.

Nie będę narzekał dla zasady, bo Flesh & Blood to nie jakaś tragiczna płyta (przeciwnie – może nawet ich najlepsza od niemal trzech dekad), ale też nie zamierzam stosować taryfy ulgowej z racji wieku i doświadczenia. Właśnie z tego powodu od wykonawcy oczekuję więcej. Nie przeszkadzają mi specjalnie grafomańskie teksty (bo zawsze takie były, tylko inaczej brzmiały w ustach młodego muzyka, a inaczej, gdy takie bzdety serwuje emeryt) ani nawet szorstki wokal Davida Coverdale’a – w końcu facet dobija 70-tki i nie może śpiewać, jak niegdyś, gdy w 1973 roku zastąpił Iana Gillana w Deep Purple. To jeden z najwybitniejszych wokalistów rockowych, lecz nie ma już tego luzu co kiedyś, a i głębia głosu też nie ta. Niemniej tak naprawdę liczy się tylko muzyka. Utworów jest aż 13 (po co tyle?), a w wersji deluxe jeszcze 2 plus jakieś nikomu niepotrzebne remiksy. Warto nabyć tę wersję, bo jako bonus figuruje chyba najlepsza piosenka – Can’t Do Right For Doing Wrong, która w oryginalnym zestawieniu jakimś cudem się nie zmieściła. Może była za dobra? Z tych 13 nagrań wymienię te warte chwili uwagi, ignorując pozostałe. Na pewno udały się singlowe hiciory Shut Up & Kiss Me i (nieco mniej) Trouble Is Your Middle Name – dynamiczne, z wpadającym w ucho refrenem. Nic wielkiego, ale nóżka sama chodzi. Kręcąc wideoklip do tego pierwszego David nawet wyciągnął z lamusa białego jaguara, użytego trzy dekady wcześniej w teledysku do Here I Go Again. Przyjemnie buja nieco wolniejszy, bluesowy Heart Of Stone czy zeppelinowaty Hey You (You Make Me Rock) z udaną, lecz zbyt krótką solówką gitarową. W tych rejonach świetnie wypada utwór Sands Of Time, którego orientalizmy przywodzą na myśl pamiętny Judgement Day. Może nie ma tu tej potęgi i majestatu, ale to efektowne zwieńczenie płyty.

To poprawne, ale bardzo przewidywalne granie. Czy to zarzut? Niby nie, bo tak miało być, ale słuchając nowych/starych nagrań Whitesnake trudno wykrzesać jakiekolwiek emocje, a to one są w tym wszystkim najważniejsze. Teksty rażą banalnością, melodie i solówki wtórnością, zważywszy jednak na zachowany charakter muzyki zespołu, konsekwencję i wierność rockowym ideałom oraz fakt, że wymieniłem aż 6 nagrań (czyli całkiem sporo – więc nie jest źle), muszę dać tej płycie trzy gwiazdki. Nowych słuchaczy raczej nie pozyska, ale starych fanów nie zawiedzie. I chyba głównie do nich jest skierowana.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: