VINTAGE CARAVAN
Gateways
2018
W 2014 roku bardzo chwaliłem islandzkie trio Vintage Caravan za album Voyage. Nie spodziewałem się tak dobrego hard rocka z zimnego kraju, który na mapie muzycznej raczej kojarzył się z melancholijnymi klimatami Björk czy Sigur Rós. Grupa pełnymi garściami czerpie z klasyki hard i blues rocka lat 70. z licznymi elementami progresji i psychodelii, lecz przy jakże powszechnej modzie na retro rock jest to jak najbardziej na miejscu, a słowo Vintage w nazwie formacji nie jest przypadkowe. Wprawdzie następny krążek Arrival już mnie tak nie ruszał z powodu mniej wyrazistych melodii, ale stylistyka się nie zmieniła. Panowie wzięli na wstrzymanie, odczekali trzy lata i naprawili to niedopatrzenie powracając z nowym/starym materiałem. Nowym – bo płyta Gateways to 10 całkiem nowych kompozycji. Starym – bo już to słyszeliśmy, może tylko pod innymi tytułami. To wcale nie zarzut – chłopaki z Vintage Caravan tak właśnie grają i w sumie chwała im za to. Album nie zaskakuje, ale to nadal solidny kawał klasycznego hard rocka w nowoczesnym wykonaniu.
Czego tu nie ma – brudne, garażowe brzmienie, zadziorne riffy, melodyjne solówki i chwytliwe refreny, ale też mroczne, psychodeliczne odjazdy, i to wszystko znakomicie współgra. Nie ma tylko długich, rozbudowanych kompozycji, jakie młodzi Islandczycy serwowali wcześniej, ale czy ich brak odczuwamy? Niekoniecznie, bo płyta ma nieco inny, bardziej przebojowy charakter, a dzieje się tu i tak wystarczająco dużo. Od łapiącego za gardło Set Your Rights na początku (genialny dialog gitary z wokalem w środkowej części), przez ultrahitowy The Way (świetne bębny), melodyjny On The Run o posmaku Thin Lizzy z ciekawym przełamaniem w środku, i mocno hendrixowski Reset z szaloną galopadą, aż po pełen chóralnych zaśpiewów, typowo stadionowy All This Time (mimo pewnego patosu jest to najbardziej radiowe nagranie, z największym komercyjnym potencjałem, ale w dobrym tego słowa znaczeniu), czy jego zupełne przeciwieństwo – spokojnie kołyszącą psychodeliczną balladę Nebula, w której pod koniec chłopaki i tak dają czadu w swoim stylu.
Osobny akapit zostawiłem dla zamykającej zestaw kompozycji Tune Out, najdłuższej (choć to zaledwie 6 i pół minuty) i kompletnie odmiennej od reszty. Tu przez moment Vintage Caravan jest naprawdę wielki. Niby zwykły blues, kołysząca ballada, która jednak w finale staje się drapieżna, i ten pazur podnosi ją do rangi dzieła. Dzieła na tym albumie, bo słyszeliśmy już dziesiątki (setki?) znacznie lepszych nagrań. W wersji specjalnej płyty dostajemy jeszcze cover The Chain Fleetwood Mac, ale nie ma tu o czym pisać, bo wersja bardzo podobna do oryginału (rzecz jasna nieco cięższa z racji rockowego rodowodu Vintage Caravan).
Gateways to bardzo poprawny album, przesycony energią, pełen elektryzujących riffów, barwnych solówek i niezłych melodii. Nie ma tu może niczego wielkiego, co zostanie z nami na lata, ale całości słucha się nadzwyczaj dobrze. Islandczycy nadal w formie, choć liczę na więcej innowacji w przyszłości.