RAMMSTEIN
Rammstein
2019
Nie ukrywam, zawsze lubiłem Rammstein. Od momentu, gdy oglądając Zagubioną autostradę Davida Lyncha usłyszałem utwór Rammstein, stałem się wręcz fanem niemieckiej grupy (chociaż nie trawię języka niemieckiego, ale tu pasuje jak ulał) i jej zjawiskowych koncertów. Dwa pierwsze albumy niszczyły swą mocą, potem bywało różnie, a na ostatnim Liebe ist für alle da z 2009 roku słabo i dość bezbarwnie. To nie był właściwy finał tej wspaniałej kariery. Potrzebny był epilog. Ten nadszedł po dekadzie milczenia, nosi tytuł… Rammstein (!) i jest taki jak należy. Zespół prochu nie wymyśla, ale powrócił w wielkim stylu. Nawet jeśli Till Lindemann i spółka nie nagrają już nic więcej (a pieniędzy bym na to nie postawił, bo jednak ciągnie wilka do lasu), warto było poczekać te 10 lat.
Niby nic nadzwyczajnego, ale do muzyki sekstetu wróciła witalność. Niech Was nie zwiedzie skromna zapałka na okładce płyta – niepozorna potrafi rozpalić wielki ogień, i taki pożar płonie na Rammstein. Znów jest moc, potężne gitary, dobre melodie i nośne refreny na wzór pierwszych krążków. Początek albumu miażdży, a zawiera głównie przebojowe utwory bardzo trafnie wybrane na single i opatrzone intrygującymi wideoklipami (to już nie na płycie, ale każdy bez problemu znajdzie sobie w sieci). Na pierwszy ogień pilotujący wydawnictwo Deutschland – wpadający w ucho, oparty na chwytliwym riffie, traktujący o miłości i zarazem nienawiści do ojczyzny, której bogatą historię przedstawiono w demonicznym i bardzo kontrowersyjnym klipie, gdzie uosobieniem Germanii jest ciemnoskóra aktorka teatralna Ruby Commey. Nie obyło się bez skandalu – sceny nawiązujące do Holocaustu oburzyły środowiska żydowskie, ale to nic nowego, Rammstein zawsze lubił prowokować, żyje ze skandali, a w ciągu miesiąca Deutschland w YouTube przekroczył 50 milionów wyświetleń. W tekście nawiązano do jednego z wielkich klasyków zespołu – Du hast, takie nawiązanie jest też w klawiszowym finale piosenki Radio. To mój faworyt i drugi singel, jeszcze bardziej hitowy, w którym łatwo dostrzec inspiracje innym niemieckim gigantem, Kraftwerk. Tu z kolei czarno-biały wideoklip jest stylizowany na lata 50., gdy słuchanie zachodniego radia w NRD było zabronione, a obchodzenie tego zakazu dostarczało ogromnych emocji. Trzeci utwór trafia na podatny w Polsce grunt – Zeig dich nie bez kozery otwierają kościelne chóry, utwór bowiem opowiada o grzechach kleru, a pod względem muzycznym to kolejna petarda. Z kolei Ausländer (trzeci singel) z refrenem w kilku językach (mi amor, mon chéri, ciao ragazza, take a chance on me, mon amour, я люблю тебя, come on baby, c’est la vie) nieco zalatuje europopem, ale jest zaraźliwy i trudno się od niego uwolnić. Podobnie jak od wideoklipu z roznegliżowanymi Afrykankami, którym nasz Obcokrajowiec urządza huczną imprezę. Te cztery nagrania idealnie otwierają płytę, to nowy koncertowy kanon Rammstein. Można tu jeszcze zaliczyć utwór numer 5 zatytułowany Sex, nieco przerobioną wersję Ramm 4 granego na koncertach kilka lat temu.
Druga część albumu jest inna, bardziej artystyczna i zróżnicowana, powiedziałbym: piosenkowa, choć i tu znalazło się miejsce dla ostrego jak brzytwa Tattoo, który brzmi jakby powstał 20 lat temu i przeleżał w szufladzie. Cięte gitary, podniosły refren i gotowy materiał na kolejny singel. Reszta jest już spokojniejsza, wyważona, i wymienię dwa najciekawsze momenty. Puppe to początkowo ballada z melodeklamacją Lindemanna (za czym nie przepadam), lecz w miarę trwania utwór nabiera agresji i mocy, a wokal Tilla przechodzi w psychopatyczny wrzask o odrywaniu lalce głowy (skojarzenia z tym, co prezentował Alice Cooper w latach 70., jak najbardziej na miejscu). Inny charakter ma Diamant – prawdziwy diament w tym zestawie. Króciutki i kameralny, zaledwie gitara akustyczna, delikatne skrzypce i syntezator, do tego głos Tilla, który wreszcie śpiewa. O dziwo ballady zawsze były mocną stroną zespołu, i ta nie jest wyjątkiem.
Gdzieś czytałem, że Rammstein nie ma pomysłu na siebie. Nieprawda, jest przeciwnie. Nie wiem, czego oczekiwał autor – że Niemcy zaczną grać disco, a może przejdą na ambient? Uważam, że mają doskonały pomysł na siebie, który sprawdza się od 25 lat i perfekcyjnie uczcili zacny jubileusz. Grają industrialny metal, dostarczają rockowe hity, a wraz z nimi całą masę emocji. Czy to za mało? Sądząc po reakcjach ludzi – chyba nie. Nowa płyta to niejako podsumowanie dokonań grupy – czerpie garściami z przeszłości serwując ostre riffy i chwytliwe melodie, jednocześnie unowocześnia elektronikę i trzyma w napięciu od początku do samego końca. Dla mnie to najlepszy krążek od Sehnsucht, klasyczny, zarazem różnorodny muzycznie i bogaty brzmieniowo. Najbardziej przebojowy w dobrym tego słowa znaczeniu. Rammstein wrócił z niebytu i nadal rządzi.