ANTIMATTER
Black Market Enlightenment
2018
Brytyjski Antimatter ma bardzo mocną pozycję w naszym kraju. Nic dziwnego, w końcu współzałożycielem zespołu był Duncan Patterson, wcześniejszy basista i autor tekstów ulubionej w Polsce Anathemy. Po jego odejściu w 2005 roku kompozytorem, autorem tekstów, wokalistą, gitarzystą i klawiszowcem, czyli praktycznie całą siłą napędową formacji w jednej osobie jest Mick Moss. Antimatter to w zasadzie jego solowy projekt z zapraszanymi do nagrań muzykami, który tylko z przyzwyczajenia nazywam „zespołem” (brzmi lepiej niż „projekt”). Rockowa grupa z Liverpoolu nie zapomina o Polsce i w listopadzie podczas promocji najnowszej, siódmej płyty Black Market Enlightenment zagrała tu aż 5 koncertów. Opatrzony sugestywną okładką album powstały na bazie doświadczeń lidera opowiada historię uzależnienia od narkotyków i towarzyszącej nałogowi psychozy. Miał być najbardziej progresywnym dziełem zespołu. To logiczny kierunek rozwoju, bo cudowne ambientowe odloty Pattersona z urzekającymi damskimi wokalami już dawno odeszły do lamusa, Moss poszedł w kierunku rocka i trzy lata temu zaoferował całkiem zgrabny krążek The Judas Table. Może nieco zbyt monotonny, ale w miarę spójny i muzycznie przekonujący. Sam go wychwalałem, gdyż na tle wcześniejszej płyty był jak powiew świeżego powietrza w dusznym pokoju. Nowy album jest bardzo podobny, ale niczym nie zaskakuje i przez to nie robi już takiego wrażenia.
W zasadzie po wysłuchaniu pierwszego utworu The Third Arm (do którego powstał teledysk) znamy cały krążek. Reszta jest identyczna – mroczne, utrzymane w średnich tempach utwory, podobnie zbudowane i zaśpiewane, oparte na przesterowanych gitarach i gęstych, klawiszowych tłach, z niskim, zbolałym i emocjonalnym śpiewem Mossa, okraszone czasem innymi instrumentami jak saksofon w wykonaniu Paula Thomasa, flet Julie Rodaway czy bardzo egzotyczne kemancze – to rodzaj irańskiego instrumentu smyczkowego, który nadaje orientalny posmak 7-minutowym kompozycjom Sanctification i przede wszystkim Existential, gdzie świetnie wypada w dialogu z plemiennymi bębnami (polecam środkową partię gdzieś koło 5 minuty). To dodatkowe smaczki siódmego studyjnego dzieła Micka Mossa, ale i tak trzeba tych nagrań kilka razy posłuchać, by się odnaleźć i je od siebie odróżnić. Mnie najbardziej przypadły do gustu niezwykle intensywny Partners In Crime (zwłaszcza chóralny początek i ten mroczny, wywołujący dreszcze nastrój) i najdłuższa w zestawie, 8-minutowa kompozycja Between The Atoms, ciężka, patetyczna, z intrygującym zwolnieniem i złowrogimi szeptami w połowie utworu – psychodelia pełną gębą. Melodie na Black Market Enlightenment nie są tak przystępne jak na The Judas Table i trochę brakuje przestrzeni ze starych płyt, lecz trudno robić z tego zarzut. Tak gra grupa Mossa, tu nie ma przebojów, i jeśli taka mroczna postmetalowa melancholia komuś nie odpowiada, nie ma co sięgać po Antimatter. Ja sięgam chętnie i nawet się cieszę, że ta muzyka nie wchodzi od razu, wymaga odrobiny wysiłku, zaangażowania. Wtedy ma szansę zostać na dłużej.