EMIGRATE A Million Degrees

Emigrate Million Degrees recenzja Kruspe RammsteinEMIGRATE
A Million Degrees
2018

Emigrate to poboczny projekt gitarzysty i lidera Rammstein Richarda Kruspe. Wiadomo, że najbardziej rozpoznawalnym członkiem niemieckiej grupy jest wokalista Till Lindemann (zwykle taka rola frontmanów), ale to właśnie Kruspe jest mózgiem i głównym kompozytorem zespołu. Jako że Rammstein od 10 lat milczy (chociaż w tym roku ma się ukazać nowy album, a grupa ruszy w trzyletnią trasę promocyjną), pozostaje zadowolić się jego namiastką w postaci nowej płyty Emigrate. To trzeci krążek formacji, wydany 4 lata po niezłym, ale mocno zabałaganionym Silent So Long. Tam dominowali zaproszeni goście, nadawali piosenkom Kruspe własną tożsamość. Teraz jest inaczej. Gości jest mało, są mniej znani i bardzo wzbogacają poszczególne nagrania, a poszczególne utwory tworzą w miarę spójną całość. Niezbyt to wszystko bliskie twórczości Rammstein, ale to wcale nie wada. Dobrze, gdy członek danego zespołu na solowym albumie szuka nowych inspiracji i wykracza poza ramy macierzystej formacji. Inna sprawa to poziom samych kompozycji i kierunek obrany przez lidera. Delikatnie mówiąc szału nie ma, nie znajdziemy tu piosenek, które zostają w pamięci na dłużej. Jednak czy od gitarzysty kolosów industrialnego metalu ktoś oczekuje radiowych hitów a la Depeche Mode i refrenów w stylu „na na na na na”? Ja na pewno nie.

Mimo wszystko album jako całość oceniam wyżej niż poprzednika, to solidna porcja współczesnego rocka pełna mocnych riffów i niezłych melodii. Nie chcę na siłę narzekać, w końcu Rammstein na Liebe ist für alle da też nie powalał, a wręcz przeciwnie, więc nawet jeśli wyrzucę do kosza Spitfire (całkiem znośny poza wspomnianym refrenem) czy utwór balladopodobny We Are Together, to i tak jest na płycie kilka nagrań, których słuchanie sprawia autentyczną frajdę. Początek jest wyśmienity. War sunie niczym walec i na pewno trafi do wielbicieli Rammstein, z kolei wydany na singlu, opatrzony atrakcyjnym wideoklipem 1234, gdzie autora wokalnie wspomaga Ben Kowalewicz z Billy Talent, to pełen energii potencjalny hicior. Dobrze wypada I’m Not Afraid, w którym śpiew Kruspe harmonijnie uzupełnia Tobias Forge, lider szwedzkiej metalowej grupy Ghost, który używa pseudonimu Cardinal Copia, a przełamanie i następująca po nim solówka to rock najwyższej próby. W ogóle nagrania z innymi wokalistami wyróżniają się na płycie, bo dobrze wypada również pełen chłodnej elektroniki Let’s Go, gdzie dośpiewuje – oczywiście po niemiecku, sam Till Lindemann. To jednak nagranie dość odległe od rocka i chwalę je raczej z rammsteinowego sentymentu. Muzycznie lepiej brzmi Lead You On, którego dynamikę tonuje subtelny głos partnerki gitarzysty, Margaux Bossieux.

Wymieniłem sporo utworów, co mogłoby sugerować, że mamy do czynienia ze świetnym albumem. Nie do końca. Słucha się tego całkiem dobrze, to taka wygładzona wersja Rammstein, do tego łatwiej przyswajalna nie tylko z powodu lżejszych melodii, ale także języka (poza wstawką Lindemanna wszystko po angielsku), lecz jak już wspomniałem, to nie są utwory najwyższych lotów. Może jest nieco ciekawiej niż na Silent So Long, ale to wciąż płyta na raz – wysłuchać i do lamusa. Dobra jako zajawka przed nowym Rammsteinem, który muzycznie wciąż pozostaje wielką niewiadomą. Czy panowie po długim odpoczynku i 10 latach ciszy potrafią wykrzesać z siebie tę iskrę, która napędzała ich na starcie, a potem mocno przygasła? Zobaczymy…

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: