KINGSMAN: THE GOLDEN CIRCLE
Kingsman: Złoty Krąg
2017, USA
komedia, akcja
reż. Matthew Vaughn
W 2014 roku dzięki ekranizacji kultowej serii opowieści rysunkowych Marka Millara w reżyserii Matthew Vaughna poznaliśmy elitarną pozarządową organizację zrzeszającą wybitnych tajnych agentów-dżentelmenów pod nazwą Kingsman. Ten błyskotliwy pastisz filmów szpiegowskich w najlepszym brytyjskim wydaniu oceniłem dość wysoko jednocześnie zadając oczywiste pytanie – czy kolejna część opowieści oparta na tym samym pomyśle będzie równie intrygująca? Trzy lata później poznaliśmy odpowiedź – jak najbardziej tak.
Tym razem Eggsy, który stał się jednym z najlepszych agentów, ma przed sobą wyjątkowo trudne zadanie. Brytyjska organizacja zostaje zniszczona, a dwaj cudem ocaleni z zamachu członkowie szukają pomocy w USA, gdzie działa Statesman – amerykański odpowiednik Kingsman o równie bogatej historii. Wobec spisku zagrażającego milionom ludzi ekscentryczni Amerykanie zmuszeni są połączyć siły z angielskimi towarzyszami i stanąć do walki z potężną organizacją przestępczą o nazwie Złoty Krąg, która dąży do przejęcia władzy nad światem.
Wiadomo, że na dwójkę idą głównie widzowie zadowoleni z jedynki, więc żeby zbytnio nie powielać gagów, w sequelu twórcy postawili na zaskoczenie widza, i to się zdecydowanie udało. Czego tu nie ma – kuloodporne parasolki i elektryczne lasso, ożywiający alfażel i hamburger z człowieka, krwiożercze psy-roboty i facet z ręką a la terminator, jest nawet dość ryzykowny zabieg w postaci zmartwychwstania bohatera pożegnanego w pierwszej części. Innymi słowy – mamy jeszcze więcej absurdu i prześmiewczej zabawy konwencją kina szpiegowskiego. W czasach, gdy Bond śmiertelnie spoważniał, może właśnie Kingsmani przejmą pałeczkę po agencie 007? Rekwizytów i efektownych gadżetów w stylu Bonda jest w filmie całkiem sporo, być może jednak z fabułą nieco przesadzono. Zresztą podobny przesyt panuje w obsadzie. Do Colina Firtha, Tarona Egertona i Marka Stronga dołączyli Julianne Moore, Halle Berry, Jeff Bridges i Channing Tatum. Niby od przybytku głowa nie boli, ale gwiazd jest tak wiele, że potencjału niektórych zupełnie nie wykorzystano – zamiast ciekawej kreacji pozostało jedynie nazwisko na plakacie. Najlepiej wypada Julianne Moore jako demoniczna Poppy Adams, bezwzględna psychopatka i szefowa wielkiego kartelu narkotykowego Złoty Krąg, zaś na osobne wyróżnienie zasługuje… Sir Elton John. Klnie jak szewc, nabija się ze swojego wizerunku, a finałowa rozróba przebiega w rytm jego wielkiego hitu Saturday Night’s Alright For Fighting. Dystans, z jakim legendarny muzyk traktuje samego siebie, idealnie pokazuje, jak należy podchodzić do tego filmu – na luzie i z uśmiechem na ustach. Dlatego nie czepiam się ewidentnych głupot fabularnych czy ignorowania praw fizyki, przymykam oko na elementy ocierające się o kicz, przeboleję nawet (chociaż z trudem), że auto pozostaje nienaruszone po czołowym uderzeniu w betonowy słup – taka konwencja i biorę wszystko z dobrem inwentarza. Owszem, coś tam na pewno można było zrobić lepiej, ale pamiętajmy, że oryginał pod tytułem (Kingsman: Tajne służby) zaskakiwał, był świeży i energetyczny, i niełatwo się z tym zmierzyć. Sequele zwykle powielają pomysły, są wtórne i przez to nudnawe, na tym tle Kingsman: Złoty Krąg poradził sobie całkiem nieźle – ogląda się go przyjemnie i z zaciekawieniem, to ciągle przednia zabawa, nawet jeśli nie pochłania widza aż tak jak jedynka. Dobrze jednak, by kolejna odsłona poszła już nieco innym, bardziej ambitnym torem.